Nigdy nie sądziłam, że własna córka może mnie tak zawieść. Ania była moim oczkiem w głowie. Po śmierci męża robiłam wszystko, by zapewnić jej godne życie, by miała szanse, których ja nigdy nie miałam. Gdy dorosła, zaczęła budować własne życie, ale wciąż wracała do mnie po pomoc. I zawsze jej pomagałam – z miłości, z poczucia obowiązku, z nadzieją, że doceni wszystko, co dla niej zrobiłam.
Kilka lat temu Ania miała problemy finansowe. Jej firma upadła, a ona z trójką dzieci i mężem została praktycznie bez środków do życia. Pamiętam, jak przyszła do mnie, zapłakana, z prośbą o pomoc.
– „Mamo, ja nie wiem, co robić,” powiedziała, łkając. „Straciliśmy wszystko. Nie mamy za co opłacić rachunków. Jeśli nie dostaniemy pieniędzy, będziemy musieli sprzedać mieszkanie.”
Spojrzałam na nią, a moje serce się złamało. Wiedziałam, że mam oszczędności, które odkładałam na spokojną starość, i dom, który był moim jedynym zabezpieczeniem. Ale to była moja córka. Jak mogłam jej odmówić?
– „Aniu, pomogę ci,” powiedziałam, próbując ją uspokoić. „Przepiszę na ciebie dom. Sprzedasz go, spłacisz długi i zaczniecie wszystko od nowa.”
Jej twarz rozjaśniła się. Uściskała mnie, obiecując, że nigdy mnie nie zawiedzie, że zawsze będę mogła na nią liczyć. Wierzyłam jej, bo przecież była moją córką.
Dom został sprzedany, a ja przeprowadziłam się do małego mieszkania, które ledwo mogłam sobie pozwolić wynająć. Ania i jej rodzina rzeczywiście stanęli na nogi – kupili nowe mieszkanie, dzieci zaczęły chodzić do lepszych szkół. Myślałam, że wszystko się ułożyło.
Ale kiedy kilka miesięcy temu zaczęłam mieć problemy zdrowotne, zdałam sobie sprawę, jak bardzo się myliłam. Moje oszczędności szybko się skończyły na lekach i wizytach u lekarzy.
Zadzwoniłam do Ani, licząc, że mi pomoże, tak jak ja pomogłam jej.
– „Mamo, naprawdę chciałabym, ale teraz nie mamy wolnych pieniędzy,” powiedziała, kiedy opowiedziałam jej o swoich problemach. „Mamy kredyt na mieszkanie i dzieci potrzebują nowych podręczników.”
Próbowałam jej wytłumaczyć, że nie proszę o wiele, że chodzi tylko o podstawowe potrzeby – opłacenie rachunków, kupno leków. Ale jej ton stawał się coraz bardziej oschły.
– „Mamo, musisz to zrozumieć. Mam własną rodzinę, własne obowiązki. Nie mogę teraz brać na siebie jeszcze twoich problemów.”
Te słowa mnie zszokowały. Jak mogła mówić o „moich problemach,” kiedy to dzięki mnie w ogóle miała gdzie mieszkać? Czy zapomniała, że oddałam jej wszystko, co miałam?
Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy. Ania rzadko dzwoni, a kiedy już to robi, rozmowy są krótkie i wymuszone. Czuję, że unika mnie, jakby wstydziła się swojej niewdzięczności.
Czasem zastanawiam się, czy w ogóle jeszcze jestem dla niej kimś ważnym, czy tylko niewygodnym przypomnieniem o tym, co mi jest winna.
Każdego dnia patrzę na stare zdjęcia z czasów, gdy Ania była małą dziewczynką. Zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy dałam jej za dużo? Czy zbyt mocno starałam się ją chronić, zapominając, że musi nauczyć się odpowiedzialności?
Teraz siedzę sama w wynajętym mieszkaniu, walcząc nie tylko z bólem fizycznym, ale i z tym, co boli najbardziej – poczuciem, że moja miłość została wykorzystana. Czy Ania kiedyś zrozumie, co dla niej zrobiłam? A jeśli tak, czy nie będzie już za późno?