44-letnia kobieta przez lata zmagała się z rzadką i wyniszczającą chorobą genetyczną. Jej życie było pełne cierpienia, ale także odwagi i niezłomnej walki o każdy dzień.

Od dzieciństwa musiała mierzyć się z cierpieniem

Historia Justyny Kurowskiej to opowieść o kobiecie, którą los ciężko doświadczył od najmłodszych lat. Gdy miała zaledwie dziesięć lat, straciła matkę. Niedługo potem jej ojciec zachorował na ataksję rdzeniowo-móżdżkową – chorobę neurologiczną, która stopniowo odbiera sprawność ruchową.

W rozmowach z mediami wspominała, że bardzo wcześnie musiała dorosnąć.
– Jeszcze jako uczennica szkoły podstawowej zajmowałam się tatą. Gotowałam, sprzątałam, przynosiłam mu obiady ze szkolnej stołówki. Na wycieczki szkolne nie chodziłam, bo nie mogłam go zostawić samego – mówiła w jednym z wywiadów.

Mimo trudnego dzieciństwa zachowała pogodę ducha i nadzieję, że sama uniknie choroby, która zniszczyła życie jej ojcu.

Pierwsze objawy i dramatyczna diagnoza

W wieku nastoletnim Justyna zaczęła zauważać, że coś jest nie tak. Coraz częściej się potykała, miała problemy z równowagą i mową. Początkowo sądziła, że to kwestia przemęczenia lub stresu. Niestety, badania nie pozostawiły wątpliwości — w 2007 roku usłyszała diagnozę: ataksja rdzeniowo-móżdżkowa.

To choroba rzadka, postępująca i nieuleczalna. Stopniowo prowadzi do utraty zdolności chodzenia, mówienia i samodzielnego funkcjonowania. Dla Justyny ta wiadomość była ciosem, ale nie poddała się.

– Zrobiłam sobie obietnicę, że dopóki będę mogła, będę chodzić. Nie chcę, żeby choroba odebrała mi wszystko – mówiła w rozmowie z Onetem.

Chwila popularności i rozczarowanie po programie

Zanim choroba całkowicie zmieniła jej życie, Justyna wystąpiła w 2003 roku w programie „Kawaler do wzięcia” emitowanym przez TVN. Była jedną z 25 uczestniczek rywalizujących o względy tytułowego kawalera – Bartosza Okowitego.

Pobyt na planie w Republice Południowej Afryki był dla niej spełnieniem marzeń. Niestety, po zakończeniu zdjęć Justyna boleśnie przekonała się, że telewizyjna przygoda nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

– Naprawdę się w nim zakochałam. Po programie jednak okazało się, że to wszystko było tylko grą przed kamerami. Zostałam zraniona i bardzo to przeżyłam – wspominała po latach.

Rozczarowanie emocjonalne zbiegło się z nasileniem objawów choroby. Wkrótce jej życie całkowicie się zmieniło.

Walka o życie i niespełnione marzenie o leczeniu

Po otrzymaniu diagnozy Justyna starała się jak najdłużej zachować samodzielność. Chodziła na rehabilitację, ćwiczyła i nie traciła nadziei. Jedyną szansą na spowolnienie postępu choroby była terapia komórkami macierzystymi w Chinach.

Koszt leczenia wynosił ponad 80 tysięcy złotych, podczas gdy Justyna otrzymywała zaledwie 760 zł miesięcznej renty. W 2011 roku ruszyła publiczna zbiórka pieniędzy, jednak mimo zaangażowania wielu osób nie udało się zebrać potrzebnej kwoty.

– Ta choroba powoli zabiera mi całe życie, ale nie chcę się poddać – mówiła w jednym z ostatnich wywiadów.

Ostatnie lata i pożegnanie

Z biegiem czasu Justyna coraz bardziej traciła sprawność. Choroba postępowała, ale do końca zachowała pogodę ducha i wdzięczność wobec osób, które ją wspierały. Wciąż utrzymywała kontakt z przyjaciółmi i fanami, dzieląc się refleksjami o życiu i walce z przeciwnościami.

Zmarła 18 października 2025 roku w wieku 44 lat. Jej historia stała się symbolem odwagi i siły ducha w obliczu choroby, z którą nie sposób było wygrać.