Na początku naszej znajomości nie dostrzegałam problemu, kiedy mój mąż, wtedy jeszcze narzeczony, wspierał finansowo swoją matkę. Uważałam, że to naturalne, że od czasu do czasu pomaga jej z opłatami czy drobnymi wydatkami. W końcu każdy z nas chciałby zadbać o rodzinę. Ale z czasem ta „pomoc” zaczęła przybierać zupełnie inny wymiar – i stopniowo stała się przytłaczającym ciężarem dla naszego związku.


Zaraz po ślubie zauważyłam, że mój mąż znika w banku prawie co tydzień, wypłacając duże sumy. Z początku nie pytałam o to, myśląc, że ma jakieś własne zobowiązania, których jeszcze nie zdążyliśmy wspólnie omówić. Ale kiedy zobaczyłam, że na wspólne zakupy czy drobne potrzeby brakuje nam środków, postanowiłam z nim porozmawiać. Zaskoczyło mnie, gdy przyznał, że te wszystkie pieniądze przekazuje swojej matce.


– To tylko tymczasowe wsparcie, ona naprawdę tego potrzebuje, – tłumaczył mi, patrząc na mnie tym swoim pełnym troski spojrzeniem, które kiedyś w nim pokochałam.


Jednak „tymczasowe” wsparcie trwało miesiącami, a potem zamieniło się w lata. Teściowa dzwoniła do niego z każdym najmniejszym problemem finansowym, a mój mąż nigdy jej nie odmawiał. Każda moja próba rozmowy na ten temat kończyła się napiętą ciszą lub jego słowami, że jestem bezduszna i nie rozumiem, co znaczy być dobrą córką czy synem.


Z czasem zobaczyłam, że to nie jest zwykła pomoc. Teściowa zaczęła wymagać coraz większych kwot, twierdząc, że jej potrzeby rosną. Gdy tylko próbowaliśmy z mężem odłożyć coś na własne wydatki, czy na wspólne plany – dom, wakacje, większe zakupy – zaraz pojawiała się „awaryjna” potrzeba u teściowej. Z każdym kolejnym dniem czułam, że staję się jedynie dodatkiem do układu między nimi.


Próbowałam rozmawiać z mężem wielokrotnie. Tłumaczyłam, że to nasza wspólna przyszłość, że mamy własne potrzeby, a jego matka powinna rozumieć, że nie możemy żyć tylko dla niej. Ale każda taka rozmowa kończyła się kłótnią. Dla niego było oczywiste, że jego matka wymaga tego wsparcia – a moja odmowa pomocy oznaczała, że jestem egoistyczna i niewdzięczna.


Jednak pewnego dnia postanowiłam stanąć twarzą w twarz z prawdą. Poszłam do teściowej, by spokojnie porozmawiać i zrozumieć, jakie są jej prawdziwe potrzeby. Miałam nadzieję, że znajdziemy wspólny język, że może uda się wypracować jakieś kompromisowe rozwiązanie. Niestety, to, co usłyszałam, przeszło moje najgorsze wyobrażenia.


– Mój syn ma obowiązek mi pomagać, a ty nie powinnaś się wtrącać w to, co jest jego odpowiedzialnością, – stwierdziła chłodno, z aroganckim spojrzeniem, które nie pozostawiało wątpliwości. Dla niej byłam tylko przeszkodą w życiu jej syna, kimś, kto próbował ograniczyć jej wpływ i dostęp do jego życia oraz finansów.

Po tej rozmowie wróciłam do domu załamana. Zrozumiałam, że dla niej nigdy nie byłam i nie będę częścią rodziny. Byłam przeszkodą, rywalką w walce o pieniądze jej syna, kogoś, kogo trzeba zepchnąć na margines, by ona mogła zrealizować swoje oczekiwania.


Teraz stoję przed trudnym wyborem – czy nadal walczyć o małżeństwo, które staje się dla mnie ciężarem, czy może pogodzić się z tym, że dla męża jego matka zawsze będzie na pierwszym miejscu. Czasem miłość oznacza walkę, ale czasem to także decyzja o odejściu, gdy ktoś stale wybiera innych, zamiast tworzyć wspólne życie z tobą.