Mam 35 lat, i wciąż żyję pod cieniem matczynej opieki, choć to nie tak, jak wielu by mogło sobie wyobrazić. To nie troska, nie obawa o moje dobro. To kontrola, której nie mogę się już dłużej poddać. Odkąd pamiętam, moja matka zawsze wiedziała, co jest dla mnie najlepsze – od wyboru szkoły, przez przyjaciół, aż po to, z kim mogę się spotykać. Ale teraz, w wieku 35 lat, kiedy każdy normalny człowiek miałby prawo do własnej autonomii, ona wciąż próbuje dyktować mi, z kim powinienem spędzić resztę życia.
– Masz już 35 lat – mówi niemal codziennie, z wyrzutem w głosie, gdy tylko wracam z pracy. – Kiedy wreszcie znajdziesz sobie porządną dziewczynę? Chcesz, żebym umarła, nie widząc wnuków?
Te słowa są dla mnie jak nóż wbijany coraz głębiej. Z każdym dniem, z każdą taką rozmową, czuję, jak tracę resztki swojego poczucia wartości. A przecież to nie tak, że nie próbowałem. Miałem swoje związki, próbowałem znaleźć miłość, ale za każdym razem, gdy ktoś się pojawiał, matka była tam – jak cień, jak niewidzialna siła, która niszczyła każdą próbę nawiązania relacji.
– Ona nie jest dla ciebie – mówiła, kiedy przyprowadziłem do domu pierwszą dziewczynę. – Za cicha, za mało ambitna. Potrzebujesz kogoś z klasą, kogoś, kto będzie twoją wizytówką.
Potem była Kasia, ta, którą naprawdę kochałem. Byliśmy razem przez dwa lata, planowaliśmy wspólną przyszłość. Ale nawet wtedy matka nie odpuściła. Krytykowała wszystko – od sposobu, w jaki Kasia się ubierała, po to, jak mówiła. W końcu Kasia odeszła. Nie mogła dłużej znosić tej presji, nieustannych porównań i niezadowolenia mojej matki.
– To przez nią – myślałem, gdy Kasia wyjechała bez pożegnania. – To wszystko przez nią.
Z każdym kolejnym rokiem było coraz gorzej. Matka zaczęła brać sprawy w swoje ręce.
Umawiała mnie na randki, czasem bez mojej wiedzy. Byłem stawiany przed obcymi kobietami, których nie znałem i których nigdy bym nie wybrał. Ale dla niej to nie miało znaczenia. Ważne było tylko jedno – żebym w końcu znalazł żonę, która spełni jej oczekiwania.
– Spotkaj się z nią, to dobra dziewczyna – powtarzała raz po raz, pokazując mi zdjęcia kandydatek, które „dobrze się prezentowały” i miały „porządne rodziny”. – To dla twojego dobra.
A ja czułem, że nie mogę oddychać. Każda próba wyrażenia swojej opinii, każdy sprzeciw kończył się awanturą.
– Jesteś niewdzięczny! – krzyczała. – Robię to dla ciebie, a ty mnie odpychasz! Kiedy zrozumiesz, że nie masz już czasu? Nie jesteś już młodzieniaszkiem! Czas się ustatkować!
Ale to nie było dla mnie. Nie o to mi chodziło. Nie chciałem żony wybranej przez moją matkę.
Chciałem mieć prawo do wyboru, prawo do miłości, prawo do życia po swojemu. Jednak za każdym razem, gdy próbowałem to wyjaśnić, spotykałem się tylko z nieustanną falą krytyki.
W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że tak dłużej nie mogę. Dni zmieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a ja czułem, że tonę. Każda rozmowa z matką kończyła się w ten sam sposób – wyrzutami, naciskami, pogardą dla mojego życia. Wiedziałem, że jeśli nic się nie zmieni, nigdy nie będę w stanie żyć dla siebie.
I wtedy, pewnego wieczoru, po kolejnej kłótni o to, dlaczego nie zgodziłem się spotkać z kobietą, którą mi wybrała, coś we mnie pękło.
– Nie mogę już dłużej tak żyć – powiedziałem, stojąc na progu jej pokoju. – Nie szukam żony dla ciebie. Jeśli kogoś znajdę, to będzie mój wybór. Nie twój.
Jej oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Nigdy wcześniej nie sprzeciwiłem się jej tak otwarcie.
– Co ty mówisz? – spytała zimnym, oskarżycielskim tonem. – Chcesz mnie zostawić samą? Zrujnować moje życie?
Czułem, jak serce mi bije, ale wiedziałem, że to była moja chwila. Moja jedyna szansa, by wreszcie wyjść z tego labiryntu, w którym żyłem przez lata.
– Nie zrujnuję twojego życia – odpowiedziałem cicho, ale stanowczo. – Ale nie pozwolę, żebyś ty zrujnowała moje.
Odwróciłem się i wyszedłem. Wiedziałem, że to nie będzie łatwe, że to dopiero początek walki o swoje życie. Ale po raz pierwszy od lat poczułem, że odzyskuję siebie. Może nigdy nie spełnię oczekiwań matki, może nigdy nie znajdę „idealnej” żony w jej oczach. Ale jedno było pewne – teraz żyję dla siebie, nie dla niej.