Kiedy się ustatkowali, zaczęli coraz mniej się z nami komunikować. Do pewnego stopnia było to zrozumiałe, ale mimo to mój mąż i ja przyzwyczajaliśmy się do tego bardzo boleśnie i nigdy nie przyzwyczailiśmy się do tego w pełni.

Zarówno on, jak i ja mieliśmy w głowach stereotyp, że powinniśmy spotykać się znacznie częściej, ale nasi synowie, synowe i wnuki tego nie rozumieli i nie chcieli zrozumieć. Mieli swoje firmy, swoich znajomych, z którymi dość często się spotykali.

Poświęcali nam minimum uwagi — gratulowali z okazji urodzin i wielkich świąt, z reguły telefonicznie, tyle że czasem podrzucali prezenty i odwróciwszy się, natychmiast wychodzili...

Mój mąż odszedł z tego świata pięć lat temu. Wcześniej pożegnał się ze mną, przeczuwając, co nastąpi, i współczuł mi:

- Nasze dupki zupełnie zapomniały drogi do domu, w którym się wychowały... Będzie ci ciężko samej... Kasia, ona cię nie zostawi, opiekuj się nią....

Kasia to moja bratanica, wspaniała młoda kobieta, podobnie jak moi synowie, ma własną rodzinę i martwi się o dzieci, poza tym jej rodzice również wymagają jej uwagi, mój brat, jej ojciec, jest pięć lat starszy ode mnie, jego żona jest o trzy lata starsza.

Mój mąż prawidłowo przewidział wszystko i tak się stało. Moi synowie praktycznie przestali się ze mną komunikować, nawet gdy prosiłam o pomoc, zawsze byli zajęci jakąś pilną sprawą, niekończącą się i bardzo ważną.

Kasia natomiast zawsze miała minutę, aby przyjść do mnie, przynieść jedzenie, lekarstwa, dowiedzieć się o moim zdrowiu, po prostu mnie wysłuchać, opowiedzieć mi o swoich dzieciach. Do niedawna nie miałam pojęcia, jak dorastają moje wnuki — dzieci moich synów.

Przez pięć lat nigdy mnie nie odwiedzili, a moja stara kontuzja biodra uniemożliwiała mi podróżowanie po mieście środkami transportu publicznego.

Niedawno, w Wielkanoc, przyszła do mnie Kasia, przyniosła świeże wypieki, złożyła życzenia, porozmawiałyśmy i dotarło do mnie, że moje lata dobiegają końca i muszę rozwiązać kwestię mieszkania, aby później nie było kłótni i ustalania, kto jest komu co winien.

Kasia wyszła, a ja skontaktowałam się ze starym znajomym, jego syn pracuje w kancelarii notarialnej, a kilka dni później przyszedł do mnie miły młody człowiek. Razem z nim sporządziliśmy testament dotyczący mieszkania i wszystkich należących do mnie wartości materialnych.

Po moim odejściu zarówno mieszkanie, jak i kilka błyskotek miały stać się własnością mojej bratanicy. Ani razu nie słyszałem o tak zwanym polu informacyjnym, kiedy ludzie dowiadują się o jakimś wydarzeniu nie bezpośrednio, ale poprzez uczucie, że to się wydarzyło.

To właśnie przydarzyło się mnie. Wkrótce po sporządzeniu testamentu zadzwonił do mnie mój najstarszy, Aleksander, i z daleka zaczął podpowiadać o przerejestrowaniu mieszkania.

Kiedy powiedziałem mu, że mieszkanie zostało już przerejestrowane, był wyraźnie zdezorientowany i powiedział, że wkrótce przyjedzie. Synowie przyszli z eskortą — synowymi i wnukami...

Chcieli wiedzieć, jak rozporządziłam nieruchomością, pewnie myśleli, że usłyszą, do kogo z nich będzie należała która część. Gdzieś zniknęły ich pilne sprawy i nagle stało się możliwe sprowadzenie do mnie moich wnuków...

Zawiedli się w swoich oczekiwaniach. Zarówno synowie jak i synowe z trudem powstrzymywali emocje i zaczęli mnie szantażować wnukami, o których według nich zupełnie zapomniałam.

Dopiero po moim prostym pytaniu, kiedy ostatni raz przekroczyli próg mieszkania, o które się ubiegali, nie było odpowiedzi; zamiast tego cicho spakowali się i wyszli, nawet się nie żegnając.

Po raz kolejny byłam przekonana, że postąpiłam absolutnie słusznie, a mój mąż na pewno by mnie poparł.