W przeciwnym razie, jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w wieku 27 lat, choć mieszka sam, nadal nie jest w stanie samodzielnie zadbać o siebie w codziennych sprawach.
Rzecz w tym, że urodziłam Szymka, gdy miałam 28 lat. Miałam romans z mężczyzną, on wyjechał do swojego miasta, a ja dowiedziałam się, że jestem w ciąży.
Postanowiłam zatrzymać dziecko, ponieważ w tamtym czasie 28 lat, to bardzo późno na rodzenie i gdzie mogłabym spotkać dobrego mężczyznę do małżeństwa?
W tym wieku wszyscy mężczyźni byli albo żonaci, albo kawalerami, którzy nie mają pojęcia, co mają w głowach.
Dlatego sama wychowałam Szymka, chociaż matka nie zmuszała mnie do znalezienia kogoś, nie chciałam, żeby obcy mężczyzna gnębił moje dziecko. A ja żyłam bez męża nie najgorzej.
Pracowałam w produkcji, w domu zawsze było jedzenie i jakoś pensja wystarczała na ubrania i media. Tak poświęciłam swoje życie na wychowanie syna.
Szymuś wyrósł na dobrego chłopca, dobrze się uczył, oczywiście uratowałam go przed pracami domowymi. Pomyślałam, po co mu to w takim wieku.
Niech lepiej siedzi przy książkach, niech się uczy. W wieku 23 lat, kiedy syn skończył studia, postanowił w końcu wyprowadzić się z mojego domu, wynajął mieszkanie i zaczął żyć na własny rachunek.
Myślałam, że się usamodzielni, będzie sam robił pranie, gotował, kupował wszystko, czego będzie potrzebował.
W końcu dorosły mężczyzna, ale jakoś syn z tym wszystkim się nie spieszył. I to jest wynik tego, że w dzieciństwie chroniłam go przed sprawami domowymi.
Teraz mój syn ma 27 lat i sam nie może nic zrobić w domu. W każdy weekend przychodzę do niego, sprzątam całe mieszkanie, piorę ubrania i gotuję jedzenie.
Jeśli w ciągu tygodnia nie ma wystarczająco dużo jedzenia dla Szymka, przychodzi do mnie, żebym coś dla niego przygotowała.
I szczerze mówiąc, jestem tym bardzo zmęczona. Nie jest już małym dzieckiem i kto chciałby być jego żoną?
Teraz dziewczyny wolą facetów, którzy nie tylko chodzą do pracy, ale także zajmują się domem, pomagają w sprzątaniu i gotowaniu.
Ostatnio byłam bardzo zła, nie mogłam iść do niego w weekend. Zadzwoniłam do niego i poprosiłam, żeby poszedł do apteki i kupił mi jakieś lekarstwo, ale mój syn odpowiedział, że jest zajęty i że w takim przypadku powinnam wezwać karetkę.
To znaczy ja, nigdy nie jestem zajęta, żeby mu ugotować zupę, dusić ziemniaki, ale on jest zajęty.
W niczym innym mu nie pomogę, bo stanie się domowym inwalidą. Wczoraj zadzwonił do mnie i chwalił się, że sam posprzątał mieszkanie, ugotował trochę jedzenia, a nawet wyprał pościel.
Wow, jednak potrafi, tylko nie zawsze mu się chce, bo łatwiej jest zlecić komuś pracę. Więc nigdy nie żałuj swoich dzieci, pozwól im pomagać w domu.