Kiedy wyjeżdżałam za granicę dwadzieścia lat temu, serce miałam rozdarte. Z jednej strony nie mogłam patrzeć, jak moje dzieci, Ania i Krzysiek, dorastają w niedostatku, jak muszę odmawiać im najprostszych przyjemności. Z drugiej – wiedziałam, że każda chwila spędzona z dala od nich będzie bolała. Ale podjęłam decyzję. Wierzyłam, że robię to dla ich dobra.


Przez te wszystkie lata pracowałam ciężko. Wstawałam o świcie, sprzątałam domy obcych ludzi, gotowałam, prałam, czasem opiekowałam się ich dziećmi – zawsze z myślą o moich własnych, pozostawionych w Polsce. Każdego miesiąca wysyłałam pieniądze. Dzięki nim Ania mogła studiować, a Krzysiek kupił swoje pierwsze mieszkanie. Każde święta spędzałam sama, patrząc na ich zdjęcia i zastanawiając się, jak bardzo się zmienili.


Kiedy w końcu zdecydowałam się wrócić, byłam pełna nadziei. Wyobrażałam sobie, jak usiądziemy razem przy stole, opowiemy sobie o wszystkim, co wydarzyło się przez te lata. Myślałam, że będą szczęśliwi, że ich mama wróciła na stałe. Ale rzeczywistość okazała się inna.


Pierwszego dnia, kiedy zapukałam do drzwi Ani, otworzyła z uśmiechem, ale w jej oczach nie było radości, której się spodziewałam. Przytuliła mnie szybko i powiedziała:


– Mamo, super, że wróciłaś! Ale wiesz, teraz trochę się spieszę, bo dzieci mają zajęcia, a potem mam spotkanie w pracy. Zadzwoń, to się umówimy na kawę.


Zadzwoniłam. Ale kiedy przyszłam na kawę, spędziła połowę czasu, sprawdzając telefon, a drugą narzekając, że ma za dużo na głowie. „Nie mam czasu, mamo” – te słowa powtarzały się jak mantra.


Krzysiek nie był lepszy. Kiedy odwiedziłam go w jego nowym domu, który w dużej mierze sfinansowałam, przywitał mnie w drzwiach.


– Cześć, mamo. Miło, że wpadłaś, ale wiesz, muszę zaraz jechać na spotkanie. Może innym razem?”


Z każdym dniem czułam się coraz bardziej jak gość w życiu własnych dzieci. Nie zapraszali mnie na obiady, nie pytali, jak się czuję, nie interesowali się moim życiem. Kiedy wspominałam, że chciałabym spędzić z nimi więcej czasu, odpowiadali, że są zbyt zajęci.

Zaczęłam się zastanawiać – czy te wszystkie lata pracy, wyrzeczeń, samotności naprawdę były tego warte?


Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z nimi otwarcie. Zaprosiłam ich na kolację w moim domu. Ania przyszła spóźniona, Krzysiek odwołał w ostatniej chwili. Siedziałam przy stole z Anią i zebrałam się na odwagę.


– Aniu, muszę ci coś powiedzieć. Czuję, że mnie nie potrzebujecie. Czuję, że wszystko, co robiłam przez te lata, nie ma znaczenia.


Spojrzała na mnie zdziwiona.


– Mamo, o czym ty mówisz? Przecież cię kochamy. Ale wiesz, każdy ma swoje życie. Nie możemy teraz po prostu rzucić wszystkiego.


– Ale ja rzuciłam wszystko dla was – powiedziałam, próbując powstrzymać łzy. – Poświęciłam swoje życie, swoje marzenia, swoją młodość, żebyście mieli lepsze życie. A teraz, kiedy wróciłam, czuję się, jakbym była dla was nikim.


Zapadła cisza. Ania spuściła wzrok.


– Mamo, nie myślałam o tym w ten sposób... Ale naprawdę mam tyle spraw na głowie. Praca, dzieci, dom...


– A co ja miałam na głowie, Aniu? – przerwałam jej. – Przez lata myślałam tylko o was. Nie miałam nikogo, kto by się mną zaopiekował. A teraz, kiedy naprawdę was potrzebuję, nie macie dla mnie czasu.


Ania nie odpowiedziała. Po chwili wstała, powiedziała, że musi iść, i wyszła, zostawiając mnie samą w pustym domu.


Tej nocy długo płakałam. Zrozumiałam, że nie mogę cofnąć czasu, że moje dzieci dorosły bez mojej obecności i nauczyły się żyć beze mnie. Ale zrozumiałam też coś innego – że teraz muszę zacząć żyć dla siebie.


Następnego dnia zapisałam się na zajęcia dla seniorów w pobliskim domu kultury. Zaczęłam chodzić na spacery, spotykać się z innymi ludźmi. Choć moje serce wciąż bolało, wiedziałam, że muszę znaleźć swój własny sposób na szczęście. Bo jeśli nawet dzieci nie mają dla mnie czasu, to ja nie mogę go już dłużej tracić, czekając na ich miłość.