Był piątkowy wieczór, a ja, jak zwykle, siedziałam w kuchni, przygotowując herbatę dla nas obojga. Mój mąż, Andrzej, rozsiadł się w fotelu w salonie, oglądając swój ulubiony program o wędkarstwie. Od lat nasze życie toczyło się według tego samego rytmu. Dni wyglądały tak samo, tygodnie mijały w monotonii, a lata zdawały się stapiać w jedną szarą masę.


Tego wieczoru nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Wpatrywałam się w parujący kubek herbaty i zastanawiałam się, gdzie podziały się te wszystkie romantyczne chwile, które kiedyś nas łączyły. Dawniej Andrzej potrafił mnie zaskoczyć – spontaniczną kolacją, bukietem kwiatów, nawet prostym gestem, jak złapanie mnie za rękę podczas spaceru. A teraz? Cisza. Chłód. Codzienność.


– Andrzej, możemy porozmawiać? – zapytałam, wchodząc do salonu.


Oderwał wzrok od telewizora, ale tylko na chwilę.


– Coś się stało? – zapytał, nie odrywając ręki od pilota.


Wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że to nie będzie łatwa rozmowa.


– Czuję, że brakuje nam czegoś... Brakuje mi czułości, romantycznych gestów. Tęsknię za tym, co mieliśmy kiedyś.


Spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.


– Romantyczne gesty? W naszym wieku? Zosia, mamy po sześćdziesiątce! Nie jesteśmy już młodzi. Po co nam to wszystko?


Te słowa były jak cios. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie chciałam ich pokazywać.


– Andrzej, wiek nie ma nic do rzeczy. Wciąż możemy okazywać sobie miłość, robić coś wyjątkowego, czuć, że jesteśmy dla siebie ważni.


Przewrócił oczami i wrócił do oglądania telewizji.


– Zosia, proszę cię. Nie komplikuj. Jesteśmy razem, mieszkamy pod jednym dachem, mamy siebie. To wystarczy.


Ale dla mnie to nie wystarczało. Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit, zastanawiając się, gdzie popełniliśmy błąd. Czy to ja za dużo oczekuję? Czy może Andrzej po prostu przestał mnie kochać?


Następnego dnia postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wzięłam swoje oszczędności i poszłam do kwiaciarni. Kupiłam bukiet czerwonych róż – nie dla siebie, ale dla nas. Wróciłam do domu, ugotowałam jego ulubioną kolację, zapaliłam świeczki. Chciałam mu pokazać, że miłość wcale nie musi wygasać z wiekiem, że romantyzm to coś, co trzeba pielęgnować.


Kiedy wszedł do domu, spojrzał na stół i zmarszczył brwi.


– Co to ma być? – zapytał, wskazując na świece i kwiaty.


– To kolacja – odpowiedziałam, starając się uśmiechnąć. – Chciałam, żebyśmy spędzili razem wyjątkowy wieczór.


Ale zamiast wdzięczności zobaczyłam tylko zmęczenie w jego oczach.


– Zosia, naprawdę myślisz, że w tym wieku potrzebujemy takich teatrzyków? Zrób mi po prostu kanapkę i daj odpocząć.


Czułam, jak coś we mnie pęka. Stałam tam, w tej kuchni, z bukietem róż w rękach, i zdałam sobie sprawę, że walczę sama. Andrzej nie chciał już walczyć o naszą miłość, nie widział w niej sensu.


Tej nocy zrozumiałam, że nie mogę zmusić nikogo do romantyzmu, tak jak nie mogę zmusić go do kochania mnie tak, jak kiedyś. Ale czy to znaczy, że muszę się z tym pogodzić? Czy muszę przestać marzyć, pragnąć, czuć? Nie. Miłość nie zna wieku. Może Andrzej tego nie zrozumie, ale ja nie przestanę wierzyć, że na romantyczne gesty nigdy nie jest za późno.

Może czas pomyśleć o sobie i znaleźć sposoby na to, by znów poczuć się kochaną – nawet jeśli miałabym zacząć od kochania samej siebie.