Byłam małą dziewczynką, kiedy odkryłam, że nie mam rodziców, którzy przyjdą mnie przytulić na dobranoc. Zostałam podrzucona pod sierociniec bez słowa wyjaśnienia, bez jakiegokolwiek listu czy wskazówki, kim byli moi rodzice. Po prostu mnie zostawiono – jakby ktoś próbował zapomnieć o przeszłości i zacząć wszystko od nowa. Miałam zaledwie pięć lat, ale te pierwsze dni w sierocińcu utkwiły w mojej pamięci jak blizna.


Dorastając, słuchałam opowieści o dzieciach, które trafiały do rodzin zastępczych, które miały bliskich, którzy je odwiedzali. Ja nie miałam nikogo – tylko wspomnienie ciepła matczynych ramion, które z czasem stało się tak odległe, że sama nie byłam pewna, czy kiedykolwiek istniało. Czasami próbowałam sobie wyobrazić jej twarz, myśląc, że może wyglądała jak ja. Jednak z czasem to wyobrażenie zniknęło, pozostawiając jedynie uczucie pustki.


Kiedy dorosłam i zaczęłam nowe życie poza sierocińcem, starałam się nie myśleć o przeszłości. Miałam pracę, kilku bliskich przyjaciół, próbowałam zapomnieć o ranach z dzieciństwa. Jednak pewnego dnia, ku mojemu zaskoczeniu, dostałam telefon. Głos po drugiej stronie był cichy, niepewny, ale dziwnie znajomy. „To ja… twoja matka,” powiedziała. Świat zatrzymał się na chwilę. Nie wiedziałam, co powiedzieć, nie wiedziałam nawet, co czuję – gniew, żal, a może nadzieję?


Zapytałam, dlaczego dzwoni teraz, po tylu latach, gdy dorastałam sama, bez jej obecności, bez jej wsparcia. Powiedziała, że żałuje, że miała trudne życie, że popełniła błąd, ale teraz potrzebuje pomocy. Była chora, bez środków do życia, bez nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. Wszystko we mnie się buntowało. Jak mogła mieć czelność prosić o wsparcie, kiedy ja dorastałam w samotności?


Mój rozum mówił, że nie powinnam jej pomagać, że muszę się chronić przed bólem, który znów mógłby powrócić. Jednak serce ciągnęło mnie w innym kierunku. Zastanawiałam się, co by było, gdybym ja znalazła się w takiej sytuacji. Może to jedyna szansa, aby poznać prawdę, dowiedzieć się, dlaczego mnie zostawiła.


Po kilku dniach wahania, podjęłam decyzję i pojechałam ją odwiedzić. Kiedy ją zobaczyłam, była inną osobą, starszą, bardziej zmęczoną, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam. Była wpatrzona w mnie z oczami pełnymi żalu, jakby próbowała odczytać, czy jej wybaczę. Nie umiałam znaleźć w sobie tej siły. Usiadłam obok niej, czekając, aż powie coś, co wytłumaczy lata pustki, rozczarowania, gniewu.


W końcu powiedziała: „Nie umiałam sobie poradzić. Myślałam, że w sierocińcu dostaniesz lepsze życie.” Te słowa były jak nóż, który wbijał się coraz głębiej. Przez całe dzieciństwo marzyłam o tym, by ktoś mi pomógł, a ona myślała, że pozbywając się mnie, zapewnia mi przyszłość.


Nie mogłam jej wybaczyć. Powiedziałam, że nie wiem, jak dalej ma wyglądać nasze życie, że jestem rozdarta, nieufna, pełna wątpliwości. Wstałam i odeszłam, zostawiając ją tam, w małym, zimnym pokoju. W sercu czułam ciężar, którego być może nigdy się nie pozbędę.

Wybór pomiędzy przebaczeniem a pozostawieniem jej samej był najtrudniejszy, ale wiedziałam, że teraz muszę przede wszystkim dbać o siebie – tak, jak nigdy nie zrobiła tego ona.