Zosia i ja regularnie organizujemy tego rodzaju spotkania. Wymieniamy się wiadomościami, no i, co za grzech, plotkujemy.
Tym razem była to synowa sąsiadki. Zrobiła teściowej aferę, że nie chce zabrać na wakacje Julii, najmłodszej wnuczki. Na początku byłam zaskoczona, bo zeszłego lata babcia była z nią i na działce, i nad morzem.
Jak się okazało, Zosia po prostu nie chciała usuwać kurzu z domu i opisała, jak "odpoczywała" z wnuczką prawie przez wszystkie trzy letnie miesiące. A teraz nie chce powtarzać swojego "wyczynu".
Żeby było jaśniej, opowiem trochę o mojej sąsiadce i jej dzieciach. Ma dwoje dzieci - starszą Sylwię i młodszego Denisa. Zarówno jej córka, jak i syn mają własne rodziny. Ponieważ Sylwia jest siedem lat starsza od swojego brata, jej dziecko również "uciekło" do przodu.
Natalka, jej córka jest już w ósmej klasie, bardzo niezależna dziewczyna, często odwiedza babcię i komunikują się - po prostu miło to widzieć, można poczuć prawdziwe ciepło i miłość.
Córka Denisa i Aliny dopiero w tym roku pójdzie do szkoły. W zeszłym roku kilka razy widziałam, jak irytowała swoją babcię i nie reagowała na nic, ani na błagania, ani na żądania. Nie zagłębiałam się w to, spisując wszystko na wiek Kasi, ale okazało się, że jest naprawdę trudnym dzieckiem, rozpieszczonym i samolubnym.
Do piątego roku życia Kasia siedziała w domu z mamą...
Mówiąc dokładniej, obie siedziały ze swoimi telefonami. Już trzyletnia dziewczynka doskonale rozumiała, jak włączyć gadżet, znaleźć ulubioną grę lub kreskówki, a rodzice nie ograniczali jej, jak mówili, "rozwoju". A Kasia, w takim samorozwoju, dorastała sama, w świecie bohaterów o wątpliwej inteligencji.
Prawdopodobnie zrozumiała, że ekran telefonu był najważniejszą rzeczą w jej życiu, ponieważ jej matka również była zanurzona w labiryncie sieci społecznościowych i Internetu, przerywanym najpotrzebniejszymi pracami domowymi i jedzeniem.
Kaprysy Kasi z każdym miesiącem stawały się coraz poważniejsze, kiedy Alina miała zakończyć urlop macierzyński i wrócić do pracy, nie można było od razu zorganizować mieszczenia córki w przedszkolu.
Psychologowie dziecięcy wyciągnęli bardzo niepochlebne wnioski na temat Kasi, a dyrektorzy szkół, widząc, że z dziewczynką w grupie będą tylko problemy, próbowali znaleźć powód, by nie przyjmować jej w swojej placówce.
Mama oskarżyła nauczycieli o niekompetencję, a córkę wywyższyła pod niebiosa, dając Kasi jeszcze więcej okazji do terroryzowania grupy, do której ją w końcu przyjęto. Nawet chłopcy starali się trzymać z dala od "nienormalnej", jak nazywały ją dzieci.
W maju ubiegłego roku rodzice przedszkola, do którego chodziła Kasia, zostali ostrzeżeni, że potrzebne będą pieniądze na poważne remonty, więc latem przedszkole nie będzie działać nawet dla grup dyżurujących. Denis i Alina przyszli do babci z prośbą - pomóż, oboje pracujemy, wnuczka nie ma dokąd pójść.
Zuzia oczywiście wczuła się w sytuację, chociaż wiedziała, że z Kasią nie będzie łatwo. Miała nadzieję, że mimo to znajdą wspólny język. Nie znalazły.
W czerwcu na działce babcia nie mogła zrobić nic innego, jak tylko "złapać" wnuczkę w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Kasia w ogóle nie reagowała na ograniczenia i zakazy.
Mogła po otwarciu bramy wyskoczyć na ulicę, nie oglądając się za siebie, czy w pobliżu są samochody czy motocykle, mogła przez ogród uciec nad jezioro, kilka razy szukała wnuczki przez kilka godzin, a ona spokojnie obserwowała babcię z dachu szopy...
Jeśli babcia zdecydowała się ukarać Kasię, nawet krótki pobyt w kącie był obarczony kolejnymi "wynalazkami" wnuczki. Następnego dnia mogła tupać po grządkach truskawek, wyrywać kwiaty z kwietnika, rozbić doniczkę itp.
Osobnym problemem było odżywianie. Przyzwyczajona do chipsów i pizzy, Kasia kręciła nosem na zwykłe zdrowe i pełnowartościowe jedzenie. Potrafiła jednak przeżuć zielone jabłko, a wtedy babcia musiała przez kilka dni doprowadzać żołądek wnuczki do porządku.
Po kilku telefonach do synowej i syna, moja przyjaciółka zdała sobie sprawę, że nie zamierzają upominać córki. Podobnie jak w przypadku opiekunów w przedszkolu, zrzucali winę na babcię.
Pod koniec zeszłego lata Denis zafundował córce i babci wycieczkę nad morze, w podziękowaniu, że tak powiem, matce za pomoc w wyjściu z trudnej sytuacji.
Wspominała ten wyjazd nad morze z przerażeniem:
- Jeśli w domu i na działce jakoś sobie radziłam z Kasią, to w drodze i w hotelu to był jakiś horror! Ciągle zwracała na siebie uwagę, potem krzyczała, potem coś rzucała, wszyscy patrzyli na nas, jakbyśmy uciekły z zoo. Kiedy przychodziłyśmy na stołówkę, sąsiednie stoliki zawsze były puste, bo jedzenie w pobliżu Kasi było niemożliwe.
Zanim się spotkałyśmy, Zuzia odebrała telefon od synowej i słysząc kolejną prośbę o zaopiekowanie się wnuczką podczas wakacji, odmówiła. Poradziła synowej też zaczęcie wychowywania dziecka i rozpoczęcie wychowywania od siebie.
Teraz stosunki z Denisem i Aliną są napięte, ale sąsiadka nie chce ponownie przeżywać tego, co wydarzyło się latem ubiegłego roku.