Kiedy po raz pierwszy wzięłam Hanię w ramiona, powinnam czuć radość. Tego przecież oczekiwali wszyscy – rodzina, znajomi, a nawet lekarze w szpitalu. Uśmiechałam się wtedy do nich, udając, że czuję to, co powinna czuć każda matka. Ale w środku była tylko pustka.


Hania miała zaledwie kilka dni, a ja już czułam, że coś jest nie tak. Płakała w nocy, a ja leżałam na łóżku, wpatrując się w sufit, zamiast iść do niej. Każda jej potrzeba – jedzenie, przewijanie, noszenie na rękach – wydawała mi się ciężarem, nie naturalną częścią macierzyństwa. Kiedy patrzyłam na inne matki z ich dziećmi, widziałam miłość w ich oczach, a w moich – nic.


Nie chciałam tego przyznać, nawet przed samą sobą. Przecież marzyłam o dziecku. Hania była wyczekiwana, planowana. Ale teraz czułam, jakby ktoś ukradł mi część duszy.


Dzień za dniem odgrywałam rolę idealnej matki. Przy rodzinie uśmiechałam się, robiłam zdjęcia, chwaliłam się jej pierwszym uśmiechem. Ale w domu, gdy zostawałyśmy same, czułam jedynie frustrację. Każdy jej płacz budził we mnie złość, a potem potężne poczucie winy. Jak mogłam tak czuć? Przecież to moje dziecko, moja krew.


Zaczęłam unikać patrzenia na nią. Zostawiałam ją w łóżeczku na dłużej, niż powinnam, udając, że jestem zajęta. Gdy mąż wracał z pracy, przekazywałam mu Hanię pod pretekstem zmęczenia. Myślałam, że może to minie, że to tylko chwilowy kryzys.


Pewnego wieczoru, kiedy Hania płakała już godzinę bez przerwy, nie wytrzymałam. Wzięłam ją na ręce i zaczęłam chodzić po pokoju, ale zamiast czułości czułam narastającą złość.
– „Dlaczego nie możesz po prostu przestać?” – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby.


W tamtej chwili przeraziłam się samej siebie. Odłożyłam ją delikatnie do łóżeczka i usiadłam na podłodze, czując, jak łzy spływają mi po policzkach. Jak mogłam to powiedzieć? Co ze mną nie tak?


Postanowiłam porozmawiać z moją przyjaciółką, która była psychologiem. Z trudem wyznałam jej, co czuję – a raczej czego nie czuję. Oczekiwałam, że mnie potępi, że powie mi, że jestem złą matką. Ale zamiast tego spojrzała na mnie z troską.


– „To może być depresja poporodowa, Aniu. To, co czujesz, nie czyni cię złą matką. Czyni cię matką, która potrzebuje pomocy.”


Nie chciałam jej wierzyć. Przecież depresja to coś, co dotyka innych ludzi, nie mnie. Ale jej słowa sprawiły, że zaczęłam szukać pomocy.


Dziś wiem, że to, co przeżywałam, było chorobą, a nie brakiem miłości. Terapia i wsparcie innych matek pomogły mi zrozumieć, że uczucia mogą przyjść później, że miłość nie zawsze rodzi się od razu. Hania ma teraz dwa lata, a ja patrzę na nią z dumą i czułością, których wcześniej nie potrafiłam znaleźć.


Czasem wciąż wspominam tamte dni z bólem i wstydem. Ale wiem, że najważniejsze jest to, że postanowiłam walczyć – dla niej i dla siebie. Bo bycie matką to nie tylko miłość od pierwszego wejrzenia, ale także codzienna praca nad sobą. I wiem, że teraz jestem taką matką, jaką Hania potrzebuje.