Moje życie nigdy nie było moje. Od najmłodszych lat rodzice podejmowali za mnie decyzje, wybierali mi ścieżki, które mieliśmy razem podążać. Czułem, że nie mam nic do powiedzenia, że wszystko, co robiłem, miało związek z tym, czego oni oczekiwali. Kiedy osiągnąłem wiek dorosły, największa decyzja mojego życia również nie należała do mnie.
To było aranżowane małżeństwo. Połączenie dwóch rodzin, dwóch fortun, które miały przynieść korzyści obu stronom. Nigdy wcześniej nie znałem kobiety, którą miałem poślubić.
Nie było żadnych uczuć, żadnej miłości – tylko transakcja. Rodzice przedstawili mi to jako najlepszą drogę dla przyszłości naszej rodziny. A ja? Zawsze byłem posłuszny, zawsze robiłem to, co należało. W tamtym momencie zgodziłem się, chociaż czułem, że coś we mnie umiera.
Ślub odbył się w pełnym blasku i przepychu. Wszyscy goście gratulowali nam, jakby to była najpiękniejsza miłość na świecie. Ale ja czułem pustkę. Stałem obok kobiety, której prawie nie znałem, uśmiechając się mechanicznie, bo tego ode mnie oczekiwano. Była piękna, idealna według standardów społeczeństwa, ale w moim sercu nie było dla niej miejsca. To wszystko było tylko grą pozorów.
W pierwszych miesiącach starałem się zaakceptować sytuację. Mówiłem sobie, że może z czasem coś się zmieni, że może uczucie przyjdzie, jeśli dam temu szansę. Ale miłość nie pojawiła się. Z każdym dniem coraz bardziej odsuwałem się od niej, od tej farsy, którą nazywano naszym małżeństwem.
W domu panowała zimna cisza. Każda rozmowa była formalna, pozbawiona emocji. Żyliśmy obok siebie, ale jakbyśmy byli zupełnie obcymi ludźmi. Nie mogłem znieść myśli, że to jest moje życie, że każda kolejna chwila będzie tak samo pusta jak ta. Zacząłem jej nienawidzić.
Nie za to, kim była, ale za to, że symbolizowała wszystko, co zostało mi narzucone. Była obrazem mojego zniewolenia, dowodem na to, że nigdy nie miałem wyboru.
Z czasem ta nienawiść zaczęła mnie przytłaczać. Każdy jej gest, każde słowo przypominało mi, że to nie ja wybrałem to życie. Może była niewinna, może to wszystko nie było jej winą, ale nie mogłem tego widzieć. Była dla mnie więzieniem.
Pewnego dnia, po kolejnej cichej kolacji, spojrzałem na nią, a słowa, które do tej pory tłumiłem w sobie, wylały się z moich ust.
– Dlaczego zgodziłaś się na to małżeństwo? – zapytałem zimno, nie spodziewając się odpowiedzi, która przyniesie mi ulgę.
Ona spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem coś, czego wcześniej nie dostrzegłem – ból.
– Bo myślałam, że może to będzie lepsze życie niż to, które miałam wcześniej, – odpowiedziała cicho, jakby jej słowa były ledwie słyszalne. – Ale teraz widzę, że popełniliśmy oboje wielki błąd.
Te słowa dotknęły mnie jak uderzenie. Ona również cierpiała. Nigdy nie pomyślałem o tym, że mogła czuć to samo, że była równie uwięziona w tym układzie jak ja. Patrzyłem na nią, ale nie wiedziałem, co powiedzieć. Nienawidziłem tego, co nas łączyło, ale teraz zobaczyłem, że ona też jest ofiarą.
– Po co to wszystko? – wyszeptałem, nie mogąc już dłużej powstrzymywać goryczy. – Po co to małżeństwo, ten pozór?
Nie odpowiedziała. W ciszy zrozumieliśmy, że oboje jesteśmy ofiarami wyborów, które nigdy nie były nasze. To było małżeństwo zbudowane na fałszu, transakcja, która zniszczyła naszą wolność.
Tamtego dnia zrozumiałem, że muszę coś zmienić. Nie mogłem dłużej żyć w tej pułapce, w tym fałszywym życiu, które zostało mi narzucone. Ale zanim coś zrobiłem, musiałem stawić czoła prawdzie – że przez cały ten czas nie byłem jedynym, który cierpiał. Ona również była więźniem tego układu, tego małżeństwa bez miłości.
To był moment, kiedy po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że może warto wziąć sprawy w swoje ręce.