Ślub odbył się w miniony weekend. Pogoda dopisała, a wszystko wyglądało jak z bajki. Białe kwiaty ozdabiały kościół, goście przybyli tłumnie, a nowożeńcy błyszczeli szczęściem. Każdy moment ceremonii przepełniony był radością i śmiechem. Wszyscy zgromadzeni witają młodą parę z uśmiechem, składając im życzenia na nową drogę życia. Śmiechy, muzyka, toasty – cała uroczystość tętniła życiem i nadzieją na przyszłość.


Jednak w cieniu tych wszystkich wesołych wydarzeń, na skraju tłumu, stała kobieta, która nie mogła podejść bliżej. Ubrana w skromną sukienkę, z oczyma pełnymi łez, patrzyła na swojego syna, który teraz wkraczał w nowe życie. To była jego matka. Trzymała się z daleka, nie chcąc psuć chwili, ale każdy uśmiech, każdy śmiech gości, rozdzierał jej serce na kawałki.


Matka była nieproszonym gościem na ślubie swojego jedynego dziecka. Życie nie było dla niej łaskawe – kiedyś była dumna i szanowana, ale lata biedy i samotności oddzieliły ją od rodziny. Syn, którego kochała ponad wszystko, odwrócił się od niej, wstydząc się jej biedy i prostoty. Nie znalazło się dla niej miejsce przy stole weselnym, nie było miejsca w jego nowym, lepszym życiu.


Łzy spływały jej po policzkach, gdy patrzyła, jak goście wznoszą toasty za zdrowie młodej pary, jak wszyscy tańczą i śmieją się, nieświadomi jej obecności. Każda chwila tej radości była dla niej jak nóż w serce, przypominając jej, jak bardzo została zapomniana i odtrącona.


Kiedy zapadał zmrok, a weselna zabawa trwała w najlepsze, matka w końcu odwróciła się i odeszła. Odeszła, niosąc ze sobą ból i żal, których nie potrafiła z siebie wyrzucić. Wiedziała, że tego dnia straciła syna na zawsze. Stała się jedynie wspomnieniem, cieniem na ulicy, podczas gdy jej syn żył nowym życiem, bez niej.