Mój świat runął, kiedy mój mąż przyszedł do mnie z wiadomością, której się nie spodziewałam. "Chcę rozwodu" – powiedział, nie patrząc mi w oczy. Odruchowo zaczęłam myśleć, co mogło pójść nie tak, co zrobiłam źle. Nasze małżeństwo trwało już prawie 20 lat, przeszliśmy przez wiele trudności, ale zawsze udawało nam się to przezwyciężyć. A teraz? To wszystko przez jedno: odmówiłam opieki nad jego chorym ojcem.


Kiedy dowiedziałam się o chorobie teścia, byłam przerażona. Potrzebował całodobowej opieki, a ja wiedziałam, że to praca ponad moje siły. Mam własne zdrowotne problemy, a na dodatek nadal pracuję, by wspierać nas finansowo. Powiedziałam mężowi, że nie dam rady, że potrzebujemy profesjonalnej pomocy. Ale on tego nie zrozumiał. "To przecież mój ojciec!" – krzyczał, jakby to zmieniało wszystko. Dla niego oczywiste było, że to ja powinnam zająć się teściem, bo "taka jest rola żony".


Przez kolejne tygodnie nasze rozmowy zamieniły się w niekończące się kłótnie. Mąż nie chciał nawet rozważyć pomocy opiekuna, jakby to była hańba. Powtarzał tylko, że to moja odpowiedzialność, że od zawsze obiecywaliśmy sobie wzajemne wsparcie. Wtedy zrozumiałam, że dla niego moje zdrowie i możliwości nie miały znaczenia. Liczyło się tylko to, co dla niego było "słuszne".


A teraz, stojąc przed mną, stwierdził, że nasze małżeństwo nie ma sensu. Że jeśli nie chcę opiekować się jego ojcem, to nie mogę być jego żoną. Byłam w szoku. Jak tak można? Jak można rzucić wszystko i oczekiwać, że ktoś poświęci całe swoje życie dla innej osoby, nie zważając na własne potrzeby?


Słyszałam, że miłość to kompromisy, że małżeństwo to wzajemne wsparcie. Ale czy wsparcie oznacza rezygnację z samego siebie?