Od zawsze czułam, że nie jestem stworzona do macierzyństwa. Gdy mój syn przyszedł na świat, zamiast fali miłości, poczułam ciężar. Codziennie zmagałam się z tym poczuciem winy, że coś jest ze mną nie tak.


Na zewnątrz uśmiechałam się do innych matek, starając się udawać, że wszystko jest w porządku. W środku jednak czułam się przytłoczona, jakbym nie miała w sobie tego, co mają inne kobiety – tej naturalnej czułości, instynktu, który sprawia, że kochają swoje dzieci bezwarunkowo.


Każdy dzień z nim był dla mnie jak wyzwanie. Krzyki, płacz, ciągłe wymagania – zamiast czuć potrzebę opieki, byłam zła. Zła na niego, na siebie, na świat. Chciałam uciec, schować się przed tym wszystkim, co ode mnie oczekiwano.


Mąż próbował pomagać, ale jego cierpliwość szybko się kończyła. Nie mógł zrozumieć, dlaczego nie potrafię być matką, tak jak to sobie wyobrażał. "Dlaczego nie potrafisz się nim zająć tak, jak inne kobiety?" – pytał. Każde jego słowo wbijało mi się w serce jak sztylet, potęgując moje poczucie winy.


Czasem siadałam w ciemnym pokoju, gdy syn zasnął, i zadawałam sobie pytanie: "Dlaczego nie potrafię go pokochać?" Myśli te były jak czarna otchłań, z której nie mogłam się wyrwać. Przerażało mnie to, że nigdy nie będę dobrą matką.


Z każdym dniem oddalałam się od swojego dziecka. I choć próbowałam walczyć z tym uczuciem, to nie mogłam. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek znajdę w sobie siłę, by być kimś, kogo potrzebował. I to właśnie było najbardziej dramatyczne – wiedza, że choć byłam jego matką, czułam się kompletnie bezsilna.