Jednym z nich jest Atos Salomé – brazylijski jasnowidz, którego wizje przyprawiają o dreszcze. Nazywany przez niektórych „żywym Nostradamusem XXI wieku”, po raz kolejny podnosi alarm. Tym razem nie chodzi o tajemnicze symbole ani niejasne sny – ale o coś, co może rozegrać się na naszych oczach, w ciągu kilku najbliższych tygodni.

Salomé nie mówi wprost o wojnie, ale o cyfrowej erozji, która może być preludium do światowego konfliktu. Mówi o mroku, który nie przyjdzie z bombami, lecz z ciszą. Z nagłym brakiem światła, z milczeniem sieci, z zatrzymaniem tego, co codzienne i oczywiste.

Według proroka przyszłości, świat zbliża się do niewidzialnej granicy. Nie będzie wystrzału – będzie blackout.

Nie dym unoszący się nad miastami, lecz błędy logowania, wyłączone serwery, banki bez dostępu do danych. To nowa forma wojny – wojna bez armii, ale z ogromną siłą rażenia.

I to właśnie ten rodzaj konfliktu ma – według Salomégo – uruchomić ciąg wydarzeń, który pochłonie największe mocarstwa. Jego wizje są osadzone w konkretach. Wspomina o cieśninie Ormuz, o amerykańskim lotniskowcu, o precyzyjnych datach – między 1 a 20 lipca. Ale najważniejsze nie są daty. Najważniejszy jest klimat: milczące napięcie, które czuć, choć nic jeszcze się nie wydarzyło.

To, co wyróżnia Atosa Salomégo spośród wielu samozwańczych proroków, to brak ostateczności. Jego przepowiednie nie są wyrokami, ale ostrzeżeniami. Mówi o „oknach czasowych”, o „symbolach i wzorcach”, które wyłaniają się z rzeczywistości jak ślady na wodzie. Nie daje gotowych scenariuszy – zostawia przestrzeń na wybór.

„Nie narzucam przeznaczenia. Pokazuję tendencje, których nie wolno ignorować” – tłumaczy.

To nie jest głos człowieka, który każe pakować zapasy i uciekać w góry. To głos, który pyta: „Co jeśli mamy jeszcze chwilę? Co z nią zrobimy?”

Słowa Salomégo trafiają na podatny grunt. Ludzie czują, że świat balansuje na linie – wojna, inflacja, zmiany klimatu, pęknięcia w zaufaniu do instytucji. A jednak większość z nas idzie dalej, jakby nic się nie działo. To właśnie tę obojętność Salomé stara się przełamać. Nie po to, by przestraszyć. Po to, by obudzić.

Bo może największą tragedią nie będzie sama wojna – tylko to, że nie zrobiliśmy nic, choć mogliśmy.

Czy Salomé ma rację? Tego nie wiemy. Ale być może prawdziwą wartością jego słów jest nie to, czy się spełnią, ale to, co zrobią z naszym myśleniem tu i teraz. W świecie, który przyzwyczaił się do ignorowania znaków, czasem trzeba, by ktoś z zewnątrz przypomniał nam o kruchości tego, co mamy.

I choć mrok może nadciągać, świadomość jest pierwszym światłem.