Potrafi obnażyć każde zawahanie, każdy moment wahania, każdą rysę na pewności siebie. I właśnie tak wyglądał półfinał turnieju WTA w Madrycie, w którym Iga Świątek – liderka światowego tenisa na mączce – przegrała z Coco Gauff 1:6, 1:6, ponosząc jedną z najbardziej dotkliwych porażek w karierze. Dla kibiców to był szok. Dla samej zawodniczki – bolesna lekcja.
To był piętnasty mecz obu zawodniczek, ale pierwszy, w którym Gauff rozbiła Igę na nawierzchni, która dotąd należała wyłącznie do Polki. Co się stało? Dlaczego tenisistka, która przez lata dominowała na cegle, wyglądała jak cień samej siebie?
Spotkanie rozpoczęło się od kilku wyrównanych wymian, ale już po kilku minutach stało się jasne, że to nie będzie typowy mecz Igi Świątek. W miejscu zorganizowanej, precyzyjnej i szybkiej zawodniczki pojawiła się zawodniczka spięta, spóźniona i... bez planu.
– Nie potrafiłam podnieść swojego poziomu. Coco grała dobrze, ale myślę, że ten wynik to moja wina. Nie poruszałam się dobrze. Nie byłam gotowa, żeby wykonywać swoje uderzenia z odpowiednim ciężarem – powiedziała Świątek w pomeczowym wywiadzie.
Tym razem to nie presja rywalki ją zdominowała – to własne ciało, głowa i ruch odmawiały posłuszeństwa. Uderzenia były wymuszane, nogi nie nadążały, a złość zaczęła wypierać koncentrację. Jak przyznała sama Iga – zabrakło planu B, bo nic nie działało.
Do tej pory Świątek miała nad Coco Gauff wyraźną przewagę – wygrała 11 z 14 meczów, a na mączce nie przegrała z nią nawet seta. Ale coś się zmieniło. Gauff nie tylko zaczęła grać lepiej – zaczęła wierzyć.
– Na początku naszej rywalizacji czułam, że nie mam szans. Teraz to się zmieniło. Każdy mecz to dla mnie nowa okazja – mówiła Amerykanka przed spotkaniem. I słowa dotrzymała.
Po meczu Iga Świątek mówiła wprost: to nie był tylko gorszy dzień. To była seria trudności, które narastały od kilku tygodni – fizycznych, psychicznych, taktycznych.
– Zmuszałam się, żeby schodzić niżej, być precyzyjniejszą. Nic nie szło naturalnie. Czuję, że nie byłam we właściwym miejscu ze swoimi nogami przed uderzeniami. Chciałabym, żeby to w końcu „kliknęło” – przyznała.
Następnym turniejem w kalendarzu Świątek jest Rzym – miejsce, które uwielbia, gdzie triumfowała trzykrotnie. Ale po takim meczu pytanie brzmi: czy nie lepiej odpuścić, wyciszyć się i przygotować mentalnie do Roland Garros? Bo problem Igi nie leży wyłącznie w technice. Leży głębiej – w głowie, która przez długie miesiące udźwigała oczekiwania świata.
Ranking? Owszem, jeśli Gauff wygra Madryt, Świątek może wypaść z Top 2. Ale dziś to mniej istotne. Ważniejsze jest to, by odbudować to, co przez lata czyniło Igę niepokonaną – pewność, spokój, radość gry.
Tenis to sport dla twardych, ale też dla tych, którzy potrafią spojrzeć prawdzie w oczy. Iga Świątek po meczu nie szukała wymówek. Nie uciekała od odpowiedzialności. Mówiła jasno: „Zawiodłam. Ale chcę to naprawić.”
To nie jest koniec. To może być początek czegoś nowego. I nawet jeśli dziś Iga schodzi z kortu pokonana, to jej postawa – pełna szczerości, pokory i siły – pokazuje, że mistrzostwo to nie tylko zwycięstwa. To umiejętność podniesienia się po porażce.