Kiedy mój mąż, Marek, zmarł nagle na zawał, cały mój świat runął. Byliśmy razem od ponad dwudziestu lat. Zawsze wydawał się człowiekiem odpowiedzialnym, ciepłym, rodzinnym. Był moim partnerem, oparciem, ojcem naszych dwóch synów. Po jego śmierci czułam pustkę, którą trudno było wypełnić. Nie wiedziałam, że największy szok dopiero przede mną.
Kilka tygodni po pogrzebie zaczęły przychodzić listy. Większość z nich to były kondolencje od dalszej rodziny i znajomych. Jednak jeden z nich wyróżniał się. Koperta była zaadresowana do Marka, ale nadawcą była kobieta, której nazwisko nic mi nie mówiło. Z ciekawością i lekkim niepokojem otworzyłam list.
„Drogi Marku, dzieci wciąż pytają, kiedy wrócisz. Nie mogę im powiedzieć, że już nigdy cię nie zobaczą. Jak mam im wytłumaczyć, że ich tata zniknął na zawsze? Proszę, daj mi znak, że wszystko, co mieliśmy, nie było kłamstwem.”
Czytałam te słowa wielokrotnie, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. O jakie dzieci chodziło? Kim była ta kobieta? Próbowałam sobie tłumaczyć, że to musi być pomyłka, że może list trafił do złej osoby. Ale coś w moim sercu mówiło mi, że to nie koniec.
Zaczęłam szukać odpowiedzi. Wzięłam dokumenty Marka, jego telefon, notatki – wszystko, co mogło dać mi wskazówkę. Przeglądając jego maile, natknęłam się na wiadomości od kobiety o imieniu Anna. Były tam zdjęcia – Marek z dwójką małych dzieci, Marek w innym domu, innym życiu.
Poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Mój mąż, człowiek, z którym dzieliłam swoje życie, miał drugą rodzinę.
Po kilku dniach zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam pod numer z listu. Odebrała kobieta, a w jej głosie słychać było napięcie.
– „Halo?”
– „Dzień dobry. Nazywam się Anna. Jestem… żoną Marka.”
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu kobieta odparła drżącym głosem:
– „Żoną? Marek powiedział, że jesteście po rozwodzie.”
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– „Nie, nigdy się nie rozwiedliśmy. Byliśmy małżeństwem przez ponad dwadzieścia lat.”
Anna zaczęła płakać. Opowiedziała mi, że Marek poznał ją kilka lat temu podczas jednego z wyjazdów służbowych. Przedstawił się jako rozwiedziony mężczyzna, który chce zacząć nowe życie. Mieli razem dwoje dzieci – pięcioletniego syna i trzyletnią córkę. Marek spędzał z nimi weekendy i część tygodnia, zawsze tłumacząc się w domu koniecznością pracy.
Słuchając jej, czułam mieszaninę gniewu, bólu i niedowierzania. Jak mógł to zrobić? Jak przez tyle lat prowadził podwójne życie, nie dając nic po sobie poznać? Każde jego „spóźnię się”, każde „muszę wyjechać na kilka dni” nagle nabrało nowego znaczenia.
Po naszej rozmowie zdecydowałam się spotkać z Anną. Była młodsza ode mnie, wyraźnie zmęczona i zdezorientowana. Jej dzieci bawiły się w kącie pokoju, a ja nie mogłam oderwać wzroku od chłopca, który miał oczy identyczne jak Marek.
Anna wyciągnęła pudełko pełne zdjęć i listów od Marka. Pokazała mi, jak budował z nimi swoje drugie życie – zdjęcia z wakacji, rodzinne chwile, nawet pierścionek, który dał jej, udając, że są zaręczeni. Każdy dowód jego zdrady był jak kolejny cios.
Po powrocie do domu usiadłam w pokoju Marka, otoczona jego rzeczami, które nagle wydawały się obce. Zastanawiałam się, kim naprawdę był ten człowiek. Czy kiedykolwiek mnie kochał? Czy nasze życie razem było tylko kłamstwem?
Dzieciom postanowiłam powiedzieć prawdę, ale w delikatny sposób. Zasługiwały na to, by wiedzieć, kim naprawdę był ich ojciec. Zareagowały różnie – młodszy syn był wściekły, starszy próbował wszystko zrozumieć.
Teraz, kilka miesięcy później, wciąż próbuję poskładać swoje życie na nowo. Anna i ja utrzymujemy sporadyczny kontakt – choć nasze życie zostało zniszczone przez tego samego człowieka, obie próbujemy odbudować siebie. Dzieci Marka wciąż nie wiedzą, że ich „wujek” był ich ojcem. To tajemnica, która pewnego dnia na pewno wyjdzie na jaw.
Marek zabrał ze sobą do grobu odpowiedzi na wiele pytań, ale jedno wiem na pewno – prawda, choć bolesna, zawsze jest lepsza niż życie w kłamstwie. Teraz uczę się żyć bez niego, ale przede wszystkim – bez iluzji, którą stworzył.