Zawsze byłam dumna z moich dzieci. Każdego dnia wkładałam całe serce w to, żeby wyrosły na dobrych, uczciwych ludzi. Pracowałam dniami i nocami, żeby niczego im nie brakowało. Mąż odszedł, kiedy były jeszcze małe, więc całe ich wychowanie spadło na mnie. Byłam matką i ojcem w jednym, czasem twardą, a czasem ciepłą, ale zawsze obecną.
Pamiętam, jak moja córka Kasia dostała swoją pierwszą nagrodę w szkole za wzorowe zachowanie. Stałam wtedy pod sceną i płakałam ze wzruszenia. „Mamo, to dzięki tobie!” – powiedziała, biegnąc wprost w moje ramiona. Marek, mój syn, był zawsze pełen ambicji.
Pomagałam mu odrabiać lekcje po moich długich zmianach w pracy, nie narzekając na zmęczenie. Wierzyłam, że te chwile, choć trudne, kiedyś zaprocentują. I miałam rację – wyrośli na ludzi sukcesu. Kasia została prawniczką, Marek prowadzi własną firmę.
Dziś jednak, kiedy patrzę na nich, zadaję sobie pytanie: Czy oni się mnie wstydzą?
Zaczęło się od drobnych sygnałów. Pewnego dnia Kasia zaprosiła mnie na obiad do swojego nowego, eleganckiego mieszkania. Starałam się wyglądać najlepiej, jak mogłam. Ubrałam moją ulubioną sukienkę, tę, którą noszę na ważne okazje. Kiedy weszłam, zauważyłam, jak szybko przygasł jej uśmiech. Przez cały obiad była spięta, jakby coś jej przeszkadzało.
– Mamo, mogłabyś na przyszłość założyć coś bardziej stonowanego? – powiedziała na odchodne. – Wiesz, u mnie bywają różni goście, a chciałabym, żebyś wyglądała... no, odpowiednio.
Słowa „odpowiednio” uderzyły mnie jak cios. Odpowiednio? Czy moja sukienka była dla niej wstydem? Czy ja sama, z moją prostotą i skromnym życiem, nie pasuję już do jej świata?
Marek także zaczął mnie traktować inaczej. Kiedyś zaprosił mnie na urodziny swojego syna.
Cieszyłam się na to spotkanie, myślałam, że będzie jak dawniej – wspólny stół, rozmowy, śmiech. Ale zamiast tego czułam się jak obca. Marek niemal mnie nie zauważał, a kiedy przedstawił mnie znajomym, powiedział tylko:
– To moja mama. Jest na emeryturze, całe życie ciężko pracowała.
Było mi przykro. Czy to wszystko, co o mnie myśli? Czy naprawdę jestem dla niego tylko starą kobietą, która nie pasuje do jego „lepszego” życia?
Ostatnio zapytałam Kasię, czy mogę pójść z nią na jej firmowe przyjęcie. Chciałam zobaczyć, jak wygląda jej świat, być częścią jej życia. Spojrzała na mnie z zakłopotaniem.
– Mamo, może innym razem. Nie zrozum mnie źle, ale... nie poczułabyś się tam dobrze.
Nie poczułabym się dobrze? Czy to nie ja nauczyłam ją, czym jest szacunek, czym jest praca, czym jest miłość do bliskich? Jak mogła myśleć, że się tam nie odnajdę?
Dziś siedzę sama w małym salonie, patrząc na stare fotografie moich dzieci. Na każdym ze zdjęć jestem uśmiechnięta, trzymając ich blisko siebie, pełna dumy. Wtedy byliśmy nierozłączni, a ja czułam, że dla nich jestem najważniejsza. A teraz? Teraz czuję, że stałam się dla nich kimś, kogo trzeba ukrywać, kogo lepiej nie pokazywać światu, w którym żyją.
Zawsze myślałam, że wychowałam ich dobrze. Dałam im wszystko, co miałam – swoje zdrowie, czas i miłość. Ale czy popełniłam błąd? Czy teraz się mnie wstydzą, bo nie mam wykształcenia, bo całe życie pracowałam fizycznie, bo nie znam ich „wielkiego świata”?
Najbardziej boli mnie myśl, że być może nie jestem już częścią ich życia, bo przestałam do niego pasować. Ale przecież ja wciąż jestem tą samą matką, która kocha ich ponad wszystko.
Czy naprawdę tak trudno im to zrozumieć? Czy naprawdę tak łatwo zapomnieć, kim jestem?