To była zwykła sobota. Siedziałam w kuchni, parząc herbatę, gdy zadzwonił mój syn, Marek. Był moim jedynym dzieckiem, moją dumą, moim sensem życia. Całe życie poświęciłam, by dać mu wszystko, czego potrzebował – miłość, wsparcie, ciepło rodzinnego domu. Telefon od niego zawsze był dla mnie wydarzeniem, bo odkąd się ożenił i wyprowadził, widywaliśmy się coraz rzadziej.


– Mamo, musimy porozmawiać – zaczął. Jego głos był poważny, niemal chłodny.


Zamarłam. Coś w jego tonie sprawiło, że serce zabiło mi szybciej. Czy coś się stało? Czy jest chory? Czy potrzebuje pomocy?


– Oczywiście, Marku. Powiedz, o co chodzi – odpowiedziałam, starając się ukryć narastający niepokój.


– Mamo, ja i Ania... – zawahał się. – Myślę, że musisz zrozumieć, że nie możemy już tak często się widywać. Mamy swoje życie, swoje plany. A ty, no cóż... musisz zacząć radzić sobie sama.


Jego słowa były jak cios w serce. "Musisz radzić sobie sama." Czy on naprawdę to powiedział? Czy naprawdę mój syn, któremu oddałam całe swoje życie, teraz mówi mi, że nie ma dla mnie miejsca w swoim życiu?


– Marku, co masz na myśli? – zapytałam, choć w głębi duszy znałam już odpowiedź.


– Mamo, jesteśmy zmęczeni. Ania uważa, że za bardzo się angażujesz, że za często do nas dzwonisz, że przyjeżdżasz bez zapowiedzi. Potrzebujemy przestrzeni. Rozumiesz? Nie możemy żyć twoim życiem. Musisz... musisz dać nam spokój.


Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czy naprawdę byłam takim ciężarem? Czy moje wizyty, moje telefony, moje próby bycia częścią jego życia były tak niechciane?


– Rozumiem – wyszeptałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Nie chciałam wam przeszkadzać. Po prostu... chciałam być blisko. Przecież jesteś moim synem.


– Wiem, mamo. Ale to już nie jest takie proste. Musisz to zaakceptować. Będziemy się widywać, ale... rzadziej – odpowiedział, jakby jego słowa miały wszystko wyjaśnić.


Rozmowa zakończyła się szybko, a ja zostałam sama w pustym domu, trzymając w rękach filiżankę herbaty, która zdążyła już ostygnąć. Patrzyłam na zdjęcia wiszące na ścianach – Marek jako mały chłopiec, jego pierwszy dzień w szkole, jego ślub. W każdej z tych chwil byłam przy nim, wspierałam go, kochałam. A teraz? Teraz nie ma dla mnie miejsca w jego życiu.


Każdego dnia zadaję sobie pytanie: Jak do tego doszło? Czy to ja zrobiłam coś nie tak? Czy byłam zbyt nachalna, zbyt wymagająca? Czy naprawdę stałam się ciężarem dla mojego własnego dziecka?


Cisza w domu jest teraz trudniejsza do zniesienia niż kiedykolwiek wcześniej. Codziennie budzę się z nadzieją, że zadzwoni, że powie, że to był błąd, że tęskni za mną tak samo, jak ja za nim. Ale telefon milczy, a ja coraz bardziej czuję, że straciłam coś, czego nigdy już nie odzyskam – więź z moim synem, którą uważałam za niezniszczalną.


Czy tak wygląda starość? Czy tak kończy się życie, które poświęciłam rodzinie? Samotność jest trudna, ale jeszcze trudniejsze jest poczucie, że ci, których kochaliśmy najbardziej, odwracają się od nas, gdy ich najbardziej potrzebujemy.