Dorastałam z myślą, że rodzice są po to, by pomagać swoim dzieciom – dawać im wszystko, co najlepsze, zapewniać dobry start w życiu. Ale im dłużej żyję, tym bardziej czuję, że moi rodzice postrzegali mnie jako coś, co po prostu musiało być – obowiązek, którym trzeba się zająć, a nie kogoś, komu chcieli dać lepsze życie.
W mojej rodzinie nigdy nie było ciepłych rozmów o przyszłości. Zawsze czułam, że jestem sama, choć otoczona ludźmi. Kiedy widziałam, jak moi rówieśnicy otrzymywali mieszkania od swoich rodziców, nowe samochody, wsparcie na każdym kroku, zastanawiałam się, dlaczego moje życie wygląda inaczej. Moje pytania zawsze były ignorowane, a każda próba rozmowy na ten temat kończyła się milczeniem lub wymówkami.
– Nie mamy pieniędzy – powtarzała matka, jakby to miało rozwiązać wszystko.
Ojciec nigdy nic nie mówił, tylko siedział z twarzą ukrytą za gazetą, jakby nie chciał słyszeć moich próśb, jakby nie miało to dla niego znaczenia. Byłam dla nich niewidzialna. Każdy dzień był taki sam – praca, szkoła, dom. Zero wsparcia, zero pytań o to, jak mi idzie, co planuję. Miałam wrażenie, że ich to nie obchodzi.
Kiedy skończyłam studia, marzyłam o swoim własnym mieszkaniu, o miejscu, które mogłabym nazwać domem. Moi przyjaciele dostawali pomoc od rodziców – pieniądze, mieszkania, samochody, a ja? Ja dostałam jedynie odpowiedź, która wprawiała mnie w jeszcze większe poczucie samotności.
– Musisz sobie sama radzić. My też zaczynaliśmy od zera.
Ale czy naprawdę zaczynali od zera? Widziałam, jak żyli – w swoim wygodnym domu, otoczeni rzeczami, które dla mnie były poza zasięgiem. Czy to sprawiedliwe, że ja musiałam zaczynać bez żadnego wsparcia, podczas gdy oni mieli wszystko, czego potrzebowali? Dlaczego mnie nie chcieli pomóc?
Czułam, że jestem dla nich ciężarem, a nie kimś, kogo chcieli wspierać. Kiedy pytałam, dlaczego inni rodzice pomagają swoim dzieciom, słyszałam tylko jedno:
– To nie twoja sprawa, jak inni żyją. Musisz nauczyć się samodzielności.
Samodzielność. To słowo brzmiało w mojej głowie jak wyrok. Całe życie miałam być sama, bez wsparcia, bez poczucia, że ktoś za mną stoi. Moje marzenia o własnym mieszkaniu i samochodzie rozbijały się o ścianę zimnej rzeczywistości. W ich oczach nie byłam kimś, komu warto pomóc, tylko kolejnym problemem do rozwiązania.
Z każdym rokiem moje poczucie izolacji narastało. Czułam, że nie jestem częścią ich życia. Że może nigdy tak naprawdę nie chciałam być. Zaczęłam się zastanawiać, po co w ogóle postanowili mieć dziecko, skoro nie byli gotowi mu pomóc, wspierać go, dać mu coś więcej niż tylko wymagania i oczekiwania.
W końcu, kiedy po raz kolejny próbowałam z nimi porozmawiać o tym, jak trudno jest mi samodzielnie budować przyszłość, kiedy wszyscy wokół mnie dostają wsparcie, moja matka spojrzała na mnie chłodno i powiedziała:
– Życie nie jest sprawiedliwe. My też mieliśmy ciężko.
To było jak cios. Czy naprawdę wierzyli, że ich rola jako rodziców kończyła się na urodzeniu mnie? Czy myśleli, że tym, co dostanę od życia, jest tylko ich zimne podejście do rzeczywistości? Z każdym dniem coraz bardziej czułam, że moje istnienie było dla nich przypadkowe, jakby nigdy nie planowali dać mi czegoś więcej poza przetrwaniem.
Zaczęłam odsuwać się od nich, budować swoje życie na własnych zasadach, ale gdzieś głęboko we mnie wciąż tkwiło to pytanie, które nie dawało mi spokoju: Po co mnie w ogóle mieli?
Nie znalazłam odpowiedzi. Moje relacje z rodzicami ostatecznie wygasły, stały się pustymi rozmowami o codzienności, które nie miały żadnej głębszej wartości. Zrozumiałam, że muszę iść swoją drogą, bez ich wsparcia, bez nadziei na to, że kiedykolwiek będę dla nich kimś więcej niż tylko obowiązkiem.
W końcu zbudowałam swoje życie. Z trudem, ale na własnych warunkach. Ale ta luka, ta pustka po niewyjaśnionym braku wsparcia od rodziców, zostanie ze mną na zawsze. Może nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie chcieli mi pomóc. Może to oni nie rozumieli, jak bardzo ich potrzebowałam.