Mój ojciec miał 65 lat, kiedy nagle postanowił, że nie chce już dłużej żyć z moją mamą. To było dla nas wszystkich jak cios prosto w serce. Po czterdziestu latach małżeństwa, po wspólnie przeżytych trudach, po wychowaniu dzieci i wnuków, po całym życiu budowanym na wspólnych wartościach... on po prostu zdecydował, że odchodzi.


Znalazł młodą kochankę. Z dnia na dzień nasz dom zamienił się w miejsce pełne łez i krzyków. Moja mama, która była przekonana, że starość spędzą razem, teraz musiała stanąć twarzą w twarz z największym koszmarem – samotnością. Ojciec nagle zaczął zachowywać się, jakby odżył, jakby nowe życie wlało w niego młodość. A mama? Została z roztrzaskanym sercem, porzucona, niepotrzebna, jak stary mebel.


Nigdy wcześniej nie widziałam jej w takim stanie. Kiedy siedziała w kuchni, patrząc na stare zdjęcia, jej ręce trzęsły się z żalu, a oczy były suche, jakby już nie miała łez. "Jak mogłam nie zauważyć?" – powtarzała, obwiniając się za wszystko. Ale przecież niczego nie zrobiła źle! Całe życie była przy nim, wspierała, dbała o dom, wychowywała nas.


Ojciec nie tylko odszedł, ale zabrał ze sobą część majątku, domagając się podziału wszystkiego, co wspólnie zbudowali przez te lata. Zostawił ją z długami, z poczuciem porażki i pustym domem, podczas gdy on spędzał czas z kimś, kto mógł być młodszy od jego własnych dzieci.


A ja? Nie mogłam patrzeć, jak matka się załamuje. Tęsknota, gorycz i zdrada wypełniały każdy kąt naszego domu.