Mój mąż odszedł, gdy nasz syn był jeszcze mały. Zostałam sama z dzieckiem, bez wsparcia, bez środków na życie. Musiałam walczyć o każdy dzień, o każdy grosz. Pracowałam dniami i nocami, poświęcałam się dla syna, wierząc, że wszystko, co robię, ma sens. Chciałam, żeby miał lepszą przyszłość. Odkładałam pieniądze, z trudem oszczędzając na jego edukację, mieszkanie, może kiedyś na jego rodzinę.
Czas mijał, a on rósł. Z małego chłopca stał się dorosłym mężczyzną. Zawsze wierzyłam, że miłość i poświęcenie, jakie mu dałam, zostaną odwzajemnione. Ale im starszy się stawał, tym bardziej odsuwał się ode mnie. Często spędzał czas z kolegami, wracał do domu coraz później. Zaczęłam zauważać zmiany w jego zachowaniu – stawał się bardziej opryskliwy, zimny.
Pewnego dnia, kiedy wrócił późno, usiadł przede mną z dziwnym wyrazem twarzy. W jego oczach zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam – złość, może nawet nienawiść.
– Potrzebuję pieniędzy – powiedział bez zbędnych tłumaczeń. – Masz oszczędności, wiem o tym. Chcę je teraz.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. Próbowałam mu wyjaśnić, że te pieniądze są dla niego, że oszczędzałam je na jego przyszłość, na lepsze życie. Ale jego twarz stawała się coraz bardziej zaciekła.
– Oddasz mi te pieniądze albo pożałujesz! – groził. Jego ton przyprawiał mnie o dreszcze.
Poczułam, jak świat mi się wali. Całe moje życie, wszystkie poświęcenia, wszystko, co dla niego zrobiłam... A teraz mój własny syn stał się obcym człowiekiem, który groził mi i żądał wszystkiego, co miałam.
Zrozumiałam, że straciłam nie tylko męża, ale i syna. To, co miało być wsparciem na przyszłość, stało się bronią przeciwko mnie.