Nie sądziłam, że starość może tak boleć — nie przez choroby, ale przez ciszę. Tę, która wypełnia każdy kąt mojego małego mieszkania. Tę, którą słychać bardziej niż własne serce.
Mam troje dzieci. Każde z nich dobre po swojemu, przynajmniej kiedyś. Wychowałam ich sama po śmierci męża. Nie spałam po nocach, szyłam ubrania, sprzątałam u obcych ludzi, by mieli co jeść i w czym chodzić do szkoły. Nie prosiłam o wiele. Chciałam tylko, żeby kiedyś, na starość, przyszli, przytulili mnie i powiedzieli:
— Mamo, dziękujemy.
Ale nie przyszli.
Dziś żyję z emerytury, która kończy się szybciej, niż zdążę policzyć banknoty. Kupuję czerstwe bułki z przeceny, bo szkoda wyrzucać jedzenie. Czasem zalewam je mlekiem w proszku i udaję, że to deser. Nie narzekam. Tylko serce czasem boli, kiedy myślę, że moje dzieci żyją lepiej niż ja.
Najstarszy syn ma firmę. Widziałam w telewizji reportaż — jego nazwisko na tabliczce przy drzwiach biura. Pomyślałam, że może zadzwonię. Nie po pieniądze, tylko tak, po ludzku. Ale gdy usłyszał mój głos, powiedział chłodno:
— Mamo, mam ważne spotkanie, oddzwonię.
Nie oddzwonił.
Córka mieszka niedaleko. Ma piękny dom, samochód, wnuki, których nie znam. Kiedyś zapytałam, czy mogłabym wpaść, bo mam jej coś dać — stary album ze zdjęciami. Powiedziała:
— Mamo, nie teraz. Wiesz, dzieci mają zajęcia, mąż nie lubi niespodziewanych wizyt.
A najmłodszy… Ten, który zawsze był „mamusiowym synkiem”. Dawno się nie odezwał. Wysłał kartkę na święta — z gotowym nadrukiem „Wesołych Świąt”. Bez podpisu. Bez słowa „kocham”.
Czasem myślę, że wychowałam ich źle. Że nauczyłam ich dawać światu wszystko — oprócz serca. Bo swoje całe wzięli ode mnie.
Nie oczekuję luksusów. Nie potrzebuję prezentów ani pieniędzy. Chciałabym tylko, żeby ktoś czasem zapukał do drzwi i zapytał:
— Mamo, jadłaś coś?
Bo tak, jem. Czerstwe bułki, czasem z margaryną. Czasem tylko herbatę z cukrem, jeśli mam jeszcze trochę. Ale to nie głód boli najbardziej.
Boli to, że nikt już nie pyta, czy mam apetyt na życie.
Kiedyś sąsiadka powiedziała mi:
— Pani Mario, pani dzieci pewnie zajęte, dzisiejsze czasy takie zabiegane.
Uśmiechnęłam się, choć w środku płakałam. Bo wiem, że nie chodzi o brak czasu. Chodzi o brak pamięci.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie:
— Czy naprawdę zasłużyłam na to, żeby być zapomniana?
I choć próbuję znaleźć odpowiedź, słyszę tylko ciszę.
Ale każdego ranka wstaję. Zaparzam herbatę, odłamuję kawałek starej bułki i powtarzam:
„Nie doczekali się wdzięczności od dzieci lepsi ode mnie. A ja… ja i tak ich kocham.”
Bo matka nie przestaje kochać, nawet gdy serce już puste. Nawet gdy nikt nie dzwoni. Nawet gdy czerstwy chleb to jedyne, co zostało z dawnych świąt.