Potem była tylko rutyna – dom, wnuki, seriale i coraz rzadsze telefony od znajomych. Aż pewnego dnia w bibliotece, gdzie chodziłam po książki kucharskie i romanse do poduszki, spotkałam jego.

Miał siwe włosy, uśmiech chłopca i oczy, które potrafiły zatrzymać czas. Zaczęło się od drobnych rozmów między regałami, potem były kawy, spacery… Nagle odkryłam, że po sześćdziesiątce można znów mieć motyle w brzuchu. Śmialiśmy się do łez, wspominaliśmy młodość, snuliśmy plany na kolejne lata.

Ale życie – jak zawsze – postanowiło wystawić nas na próbę. Jego dorosłe dzieci uznały, że jestem "polującą na spadek wdową", a moje znajome z klubu seniora plotkowały, że "zachciało mi się romansów w tym wieku". Mimo to trwaliśmy. Do dnia, kiedy powiedział, że musi wrócić do byłej żony, bo ta zachorowała.

Zostałam z pustym sercem i łzami, które nie chciały wyschnąć. A jednak, mimo bólu, wiem jedno – warto było. Bo choć historia skończyła się dramatem, przypomniała mi, że w każdym wieku można kochać, śmiać się i płakać… tak jak wtedy, gdy miało się dwadzieścia lat.