Sobota, czyste niebo, letni wiatr i majestatyczna przyroda. Czterech turystów z Niemiec wsiadło na pokład niewielkiego samolotu DR400/180, by z lotu ptaka podziwiać jeden z cudów natury – Krimmler Wasserfälle. Nie spodziewali się, że będzie to ich ostatnia podróż.
Około godziny 12:45, w rejonie Wald im Pinzgau w prowincji Salzburg, jednosilnikowa maszyna runęła w dół i eksplodowała przy uderzeniu w ziemię. Samolot stanął w ogniu, a płomienie błyskawicznie objęły także okoliczny las. Mimo błyskawicznej akcji ratunkowej, nikt z załogi ani pasażerów nie przeżył. Wszyscy zginęli na miejscu.
Dramatyczne obrazy z miejsca katastrofy pokazują spaloną ziemię, szczątki maszyny i czarny dym unoszący się nad koronami drzew. Akcję gaśniczą prowadzili strażacy z kilku jednostek, wspierani przez służby ratunkowe i policję. Komendant straży pożarnej Klaus Portenkirchner poinformował, że nie było śladów żadnych prób ratunkowych – żadnego spadochronu, żadnego sygnału awaryjnego. Wygląda na to, że wszystko wydarzyło się błyskawicznie.
Dramat rozegrał się na oczach natury, w miejscu, które na co dzień tętni spokojem. Alpy, znane z piękna i potęgi, tym razem stały się sceną śmierci. Turyści lecieli, by zobaczyć coś wyjątkowego – i sami stali się częścią tragedii, której szczegóły próbują dziś rozwikłać śledczy.
Służby dokładnie zabezpieczyły miejsce wypadku. Trwa drobiazgowe dochodzenie, które ma ustalić, co doprowadziło do katastrofy. Czy zawiódł silnik? Czy warunki atmosferyczne mogły odegrać rolę? Czy doszło do błędu ludzkiego? Odpowiedzi na te pytania mogą zająć tygodnie, jeśli nie miesiące.