Sprawa ponownego liczenia głosów zyskuje nowy wymiar — już nie jako techniczna korekta, lecz polityczna bitwa o zaufanie obywateli, transparentność i definicję demokracji. W piątek premier Donald Tusk jednoznacznie opowiedział się za pełnym przeliczeniem kart wyborczych, jednocześnie ostro krytykując reakcję prezydenta Andrzeja Dudy, który – zdaniem Tuska – zamiast uspokajać nastroje, dolał oliwy do ognia.
Podczas konferencji prasowej Tusk nie pozostawił złudzeń. W odpowiedzi na pytanie o możliwość ponownego liczenia głosów, sięgnął po Konstytucję RP, przypominając, że prawo obywateli do protestu wyborczego nie jest przywilejem, lecz gwarantowanym mechanizmem kontroli. – Nie można bać się przeliczeń. Jeśli są wątpliwości, to naszym obowiązkiem jest je rozwiać, nie zamiatać pod dywan – stwierdził premier.
Nieco później odniósł się do stanowiska prezydenta Andrzeja Dudy, który kwestionował potrzebę ponownych przeliczeń. Tusk nazwał jego wypowiedzi „histerycznymi”, podkreślając, że takie reakcje nie służą spokojowi społecznemu, a wręcz przeciwnie – pogłębiają podziały.
Sąd Najwyższy już podjął decyzję: w kilkunastu komisjach obwodowych – m.in. w Krakowie, Mińsku Mazowieckim i Bielsku-Białej – karty zostaną ponownie przeanalizowane. Do tego dochodzą dane z Prokuratury Generalnej: w wielu punktach wyborczych potwierdzono nieprawidłowości, które mogą wymagać interwencji śledczych.
To nie są pojedyncze przypadki – mowa o dziesiątkach tysięcy protestów i potencjalnie tysiącach głosów, które mogły zostać nieprawidłowo zaklasyfikowane. W demokracji, gdzie jeden głos może zadecydować o przyszłości państwa, to wystarczająco dużo, by mówić o kryzysie wiary w proces wyborczy.
Z pozoru mamy do czynienia z techniczną czynnością — ponownym przeliczeniem głosów. W rzeczywistości jednak chodzi o coś znacznie poważniejszego: wiarygodność instytucji, uczciwość wyborów, a nawet przyszłość debaty publicznej w Polsce.
Dla jednych – jak premier Tusk – to próba przywrócenia porządku i pokazania, że rząd nie boi się przejrzystości. Dla drugich – w tym obozu prezydenckiego – to być może niepotrzebna eskalacja, która ma podważyć zaufanie do zwycięzcy wyborów. Ale czy odmowa weryfikacji to nie jeszcze większe ryzyko?
W kraju, w którym frekwencja sięga rekordowych poziomów, a obywatele masowo angażują się w życie publiczne, każda nieścisłość ma wagę symbolu. A każda nieodpowiedzialna reakcja ze strony polityków może zostać zapamiętana na długo.
Tusk zdaje się to rozumieć: – Lepiej przeliczyć raz jeszcze i mieć pewność, niż żyć w cieniu wątpliwości – powiedział. I choć nie wiadomo jeszcze, czy przeliczenia zmienią wynik wyborów, jedno jest jasne – mogą zmienić coś ważniejszego: poziom zaufania do państwa.