Ale starałam się. Naprawdę się starałam. Gotowałam ulubione potrawy jej syna, sprzątałam tak, jak ona mnie nauczyła. Znosiłam jej uwagi, kontrolujące telefony, niezapowiedziane wizyty. Przez lata. Dla męża. Dla spokoju.

Aż do dnia, kiedy wszystko się zawaliło.

Pewnego wieczoru mąż wrócił później niż zwykle. Pachniał damskimi perfumami, a w oczach miał coś obcego. Zapytałam wprost. Nie zaprzeczył. Tylko wzruszył ramionami. „Tak wyszło” – powiedział. A potem, jakby nic się nie stało, poszedł wziąć prysznic.

Byłam w szoku. Później dowiedziałam się, że romans trwał od miesięcy. Że z tą kobietą był bardziej szczery niż ze mną. Że planuje się wyprowadzić. Ale najgorsze dopiero miało nadejść.

Teściowa zadzwoniła do mnie z pretensjami. Krzyczała, że to moja wina. Że zaniedbałam jej syna, że nie umiałam go zatrzymać. Że przez moją „oziębłość” jej dziecko musiało szukać ciepła gdzie indziej. Nie dałam rady jej słuchać – rozłączyłam się.

Następnego dnia w pracy czekała na mnie przykra niespodzianka. Ktoś anonimowo wysłał do mojego szefa „dowody”, że rzekomo romansuję z przełożonym. Sfałszowane screeny, wycięte rozmowy, plotki. Nie uwierzono mi. Dostałam bezterminowe zawieszenie.

A to był dopiero początek. Do mojej matki zaczęły dzwonić obce numery z obrzydliwymi oskarżeniami. Po sąsiedztwie zaczęły krążyć historie o tym, jak „rozbiłam rodzinę” i „zrujnowałam mu karierę”. Teściowa – jak się później dowiedziałam – rozesłała fałszywe wiadomości nawet do naszych wspólnych znajomych. Publiczna krucjata. Mściwa kampania. Bez żadnych zahamowań.

Kiedy zapytałam męża, dlaczego pozwala swojej matce mnie niszczyć, odpowiedział beznamiętnie: „Nie mogę jej niczego zabronić. Jest dorosła.”

Dziś jestem sama. Szukam nowej pracy. I próbuję zbudować na nowo swoje nazwisko. Ale wiem jedno – nie każda wojna zaczyna się od zdrady. Czasem zaczyna się od zranionej dumy kobiety, która kochała swojego syna tak bardzo, że postanowiła zniszczyć jego żonę.