Wojtek był moją pierwszą miłością. Miałam 19 lat, kiedy nasze drogi po raz pierwszy się skrzyżowały – on był studentem politechniki, ja marzyłam o studiach artystycznych. Spędzaliśmy razem godziny, spacerując po parku, rozmawiając o przyszłości, śmiejąc się i planując życie. W tamtym czasie wydawało mi się, że nasza miłość jest niezniszczalna. Ale życie miało inne plany.

Po dwóch latach związku Wojtek otrzymał ofertę pracy za granicą. „To tylko na rok, może dwa” – powiedział, kiedy po raz ostatni widzieliśmy się na dworcu. Ale rok zamienił się w kolejne, a nasze rozmowy stawały się coraz rzadsze. W końcu przestaliśmy się kontaktować. Życie potoczyło się dalej – oboje poszliśmy własnymi drogami. Ja wyszłam za mąż, Wojtek zniknął z mojego życia.

Minęły lata. Mój mąż zmarł kilka lat temu, a ja nauczyłam się żyć sama. Praca, książki i sporadyczne spotkania z przyjaciółmi wypełniały mój czas. Nie myślałam o przeszłości – aż do dnia, kiedy przypadkiem spotkałam Wojtka.

To był zwykły dzień. Poszłam do kawiarni, żeby odpocząć po pracy, kiedy usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam w stronę, z której dochodził, i zobaczyłam go – tego samego Wojtka, choć z kilkoma siwymi włosami i zmarszczkami na twarzy. Poczułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej.

„Wojtek?” – zapytałam, nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę on.

„Ewa!” – odpowiedział z uśmiechem, który rozpoznałabym wszędzie. „To naprawdę ty!”

Usiedliśmy razem przy stole, a rozmowa popłynęła naturalnie, jakby minęło zaledwie kilka dni, a nie kilkadziesiąt lat. Wojtek opowiedział mi o swoim życiu – o pracy, podróżach, sukcesach. Ja opowiedziałam o swoim. Ale o jego rodzinie nie padło ani jedno słowo.

Zaczęliśmy spotykać się regularnie. Rozmowy, które kiedyś nas połączyły, znów nas zbliżały. Wojtek był czuły, uważny, jakby chciał nadrobić stracony czas. Nie wiedziałam, jak się to wszystko potoczy, ale czułam, że coś między nami znów się rodzi.

Pewnego dnia, podczas spaceru, Wojtek nagle zatrzymał się i spojrzał na mnie. „Ewa, nigdy o tobie nie zapomniałem” – powiedział. „Zawsze żałowałem, że pozwoliłem ci odejść.”

Te słowa były jak balsam dla mojej duszy. Czułam, że znów żyję. Znów byłam tą młodą dziewczyną, która wierzyła w miłość. Nasz romans rozwinął się szybko – spotykaliśmy się w tajemnicy, ukrywając nasze uczucia przed światem. Czułam się szczęśliwa, ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że coś jest nie tak.

Prawda wyszła na jaw, gdy przypadkiem zobaczyłam zdjęcie w jego telefonie – Wojtek trzymał na nim za rękę kobietę i uśmiechał się szeroko. Na zdjęciu były też dzieci, uśmiechnięte i szczęśliwe. Moje serce zamarło. „Kim oni są?” – zapytałam, pokazując zdjęcie.

Wojtek zbladł. „Ewa, musimy porozmawiać” – powiedział cicho.

Okazało się, że Wojtek miał żonę i dwoje dzieci. „Nie chciałem cię ranić” – tłumaczył. „Ale w moim małżeństwie nie dzieje się dobrze. Z tobą znów czuję, że żyję. Z tobą jestem szczęśliwy.”

„Szczęśliwy?” – zapytałam z niedowierzaniem. „A co z twoją żoną? Z twoimi dziećmi? Czy oni wiedzą, że tak czujesz?”

„Nie rozumiesz…” – próbował tłumaczyć, ale ja nie chciałam słuchać. Czułam się zdradzona, oszukana, zbrukana. Jak mogłam pozwolić, żeby znów mnie zranił? Jak mogłam być tak naiwna?

Po tamtej rozmowie zerwałam z nim kontakt. Wojtek próbował się do mnie dodzwonić, wysyłał wiadomości, ale ignorowałam je. Każda próba przypominała mi o bólu, który mi zadał.

Dziś, patrząc wstecz, wciąż czuję mieszankę żalu i gniewu. Żalu za straconą miłością, za tym, co mogło być, ale nigdy nie miało prawa się zdarzyć. Gniewu za to, że Wojtek, moja pierwsza miłość, okazał się kimś, kto nie szanował ani mnie, ani swojej rodziny.

Czasem zastanawiam się, czy mogłam postąpić inaczej. Czy mogłam przerwać tę historię, zanim zaczęła się na nowo? Może. Ale wiem jedno – miłość, która rani innych, nigdy nie przynosi prawdziwego szczęścia.