Decyzja o ślubie zapadła nagle, niemal bez zastanowienia. Moja mama od dawna zmagała się z chorobą, a każdy kolejny dzień przynosił coraz większe obawy o to, co stanie się z nami. Leczenie pochłaniało ogromne sumy, których nie miałyśmy. Bez żadnych środków, bez wsparcia ze strony rodziny czy bliskich, znalazłam się w sytuacji, w której musiałam podjąć decyzję – poświęcić swoje życie i bezpieczeństwo, żeby ratować mamę.


Poznałam go przypadkiem, podczas jednego z przyjęć, na które zabrała mnie koleżanka. Był elegancki, pewny siebie i bogaty – wydawał się człowiekiem, który zna wartość pieniędzy, ale nigdy nie zaznał prawdziwej biedy. Wiedziałam, że widzi we mnie kogoś, kim mógłby się pochwalić. Byłam młodsza, a on chętnie dawał do zrozumienia, że szuka kogoś, kto uświetni jego życie i status.


W pewnym momencie zaproponował, że mógłby mi pomóc – jeśli zdecyduję się zostać jego żoną. Ślub dla niego oznaczał wygodę, towarzyszkę, kogoś, kto będzie stał u jego boku, by zapewnić mu stabilność i harmonię, której szukał. A ja miałam być wdzięczna za wszystko, co dostanę. Wiedziałam, że propozycja nie wynikała z miłości ani nawet z przywiązania, ale z pragmatyzmu. I wiedziałam, że jeśli się zgodzę, będę żyła w związku bez miłości, tylko po to, by ratować matkę.


Miałam nadzieję, że może z czasem nauczę się go lubić, może nawet kochać. Ale każdy dzień przed ślubem tylko upewniał mnie, że to będzie trudniejsze, niż mogłam sobie wyobrazić.

Jego dom był piękny, ogromny, ale wydawał mi się zimny i obcy, zupełnie jak on sam. Kiedy byliśmy razem, rozmowy toczyły się głównie o jego pracy, o jego znajomych i jego sukcesach. Rzadko kiedy interesował się tym, co ja czuję, jakie mam marzenia czy plany. Byłam dodatkiem do jego życia, kimś, kto miał uzupełnić jego perfekcyjny wizerunek.


Mama była przeszczęśliwa, kiedy powiedziałam jej o ślubie. Widziałam błysk nadziei w jej oczach – miała pewność, że teraz będzie miała dostęp do lepszej opieki, a jej problemy finansowe przestaną być naszym koszmarem. I może właśnie ta nadzieja była jedynym, co trzymało mnie przy tej decyzji.


Dzień ślubu był pełen zimnych spojrzeń i wymuszonych uśmiechów. Stałam przy ołtarzu w białej sukni, słuchając słów przysięgi, które wypowiadałam jakby z innego świata. Kiedy mówiłam „tak,” czułam, jak coś we mnie się łamie. Przysięgałam mężczyźnie, którego prawie nie znałam, że będę z nim na dobre i na złe – chociaż wiedziałam, że nie czuję do niego niczego prócz chłodnego obowiązku.


Minęły miesiące, a życie w zimnym, pustym domu stało się moją codziennością. Każdego dnia dbałam o to, by w domu wszystko było idealne, by spełniać jego wymagania, ale wewnętrznie czułam się jak cień samej siebie. Byłam tam ciałem, ale duszą błądziłam daleko, tęskniąc za prawdziwym uczuciem, za miłością, którą znałam tylko z opowieści.


Czasem patrzyłam na matkę, wdzięczną za pomoc, za to, że jej życie jest teraz łatwiejsze, i zastanawiałam się, czy było warto. Czy życie bez miłości, bez radości, w zamian za poczucie obowiązku to naprawdę to, czego chciałam? Wiedziałam, że decyzja, którą podjęłam, była jedyną możliwą, ale koszty emocjonalne, które ponoszę, przerosły wszystkie moje wyobrażenia.


Każdego dnia zastanawiam się, jak długo dam radę żyć w związku, w którym jestem tylko dla korzyści. Czy poświęcenie się dla bliskich zawsze musi oznaczać rezygnację z własnych marzeń i uczuć?