Odkąd się urodziła, była centrum mojego świata. Byłam samotną matką, nie miałam nikogo poza nią. Nie skarżyłam się, nie żałowałam. Pracowałam na dwa etaty, rezygnowałam z własnych marzeń, tylko po to, by miała lepsze życie.

Nowe ubrania, najlepsze szkoły, dodatkowe zajęcia.

Nie musiała martwić się o nic.

A teraz…

Teraz patrzyłam na nią i czułam, jak moje serce rozpada się na kawałki.

— Od jak dawna wiesz? — zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał.

— Mamo, proszę…

— Od jak dawna?! — powtórzyłam ostrzej.

Westchnęła, jakby była zmęczona moją obecnością.

— Jestem w siódmym miesiącu.

Siódmy miesiąc.

Przez siedem miesięcy nosiła w sobie nowe życie, a ja niczego nie zauważyłam.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Bo wiedziałam, że będziesz dramatyzować — wzruszyła ramionami. — Poza tym… to moje życie.

„Moje życie.”

Czy przez te wszystkie lata naprawdę wierzyłam, że jesteśmy jednością?

Że jestem dla niej kimś więcej niż tylko kobietą, która poświęciła wszystko, żeby mogła mieć lepszy start?

— Nie chcesz nawet wiedzieć, kto jest ojcem? — zapytała z kpiną.

— Czy to ma znaczenie? — odpowiedziałam, czując, że wszystko, co miało dla mnie sens, rozpada się na kawałki.

— No właśnie — prychnęła. — Nie ma.

Spojrzałam na nią, próbując znaleźć w jej oczach tę małą dziewczynkę, którą kiedyś trzymałam za rękę, która w nocy przybiegała do mojego łóżka po złym śnie, która mówiła „Mamo, kocham cię” bez wahania.

Ale jej tam nie było.

Zniknęła.

A ja zostałam obcą kobietą.

Matką, której nie trzeba było mówić niczego.

Bo była już nikim.