Wniosek o ograniczenie praw rodzicielskich.

Drżały mi ręce.

To nie była obca osoba. Nie sąsiadka, nie daleka krewna.

To była moja teściowa.

Od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna.

— Marek zasługuje na kobietę, która będzie dbać o niego tak, jak ja dbałam przez całe życie — mówiła jeszcze przed naszym ślubem.

Po narodzinach Antosia było jeszcze gorzej.

— Źle go trzymasz.

— Źle go karmisz.

— Nie umiesz się nim zajmować.

Kiedy odwiedzała nas, czułam się jak oskarżona na sali sądowej.

Zawsze patrzyła, zawsze komentowała.

A Marek?

Zawsze ją usprawiedliwiał.

Pewnego dnia poszła o krok dalej.

— Może lepiej, gdyby Antek więcej czasu spędzał ze mną — powiedziała, nalewając sobie herbaty w mojej własnej kuchni.

— Przecież go widujesz — westchnęłam, mając dość tych wiecznych uwag.

— Tak, ale nie czuję się spokojna.

Zamarłam.

— Spokojna?

— Boję się, że nie wiesz, jak się nim zajmować.

Poczułam, jak coś ściska mi gardło.

— Chcesz powiedzieć, że jestem złą matką?

— Nie powiedziałam tego… ale skoro sama tak uważasz…

Spojrzałam na Marka.

Nie powiedział nic.

Kilka tygodni później dostałam pismo z sądu.

Moja teściowa złożyła wniosek, twierdząc, że jestem nieodpowiedzialna, a dziecko powinno być pod jej opieką.

Marek nadal milczał.

— To twoja matka! Powiedz jej, żeby przestała!

— Wiesz, ona się martwi…

— Martwi? Czy chce mi zabrać dziecko?!

Nie odpowiedział.

I wtedy zrozumiałam.

On jej na to pozwalał.

Nie oddam Antosia.

Nie pozwolę jej zniszczyć mojego życia.

Jeśli chce wojny, będzie ją miała.

Bo nie ma niczego silniejszego niż matka walcząca o swoje dziecko.