Całe życie marzyłam, że na starość mój dom będzie pełen śmiechu wnuków, że będą biegać po ogrodzie, grać w piłkę, a ja będę piekła dla nich ciasta i opowiadała bajki na dobranoc.
Wyobrażałam sobie, jak siedzimy razem przy stole, dzieląc się opowieściami, jak ich małe rączki chwytają moje dłonie, prosząc o kolejne historie z czasów młodości. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Moje wnuki są dla mnie niemal obcymi ludźmi.
Kiedy urodziła się pierwsza wnuczka, Amelka, czułam nieopisane szczęście. Pojechałam do szpitala z kwiatami i wózkiem, który kupiłam jeszcze zanim przyszła na świat. Byłam gotowa pomóc w każdym momencie. Ale moja synowa, Marta, już wtedy dawała mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziana.
– Mamo, dziękujemy za wizytę, ale teraz potrzebujemy trochę spokoju – powiedział mój syn, Wojtek, kiedy chciałam zostać na kilka dni, żeby pomóc przy Amelce.
Nie chciałam się narzucać, więc wróciłam do domu, choć serce pękało mi na myśl, że nie mogę być częścią ich życia tak, jak bym chciała. Potem Amelka rosła, a ja widywałam ją tylko na zdjęciach przesyłanych przez telefon. Każda moja propozycja wizyty spotykała się z wymówkami: „Jesteśmy teraz zajęci”, „Może za tydzień”, „To nie jest dobry moment”.
Kiedy na świat przyszli kolejni wnukowie, Nikodem i Zosia, historia się powtórzyła. Moje miejsce w ich życiu ograniczało się do wysyłania prezentów na święta i urodziny. Każdego roku zastanawiałam się, czy w ogóle pamiętają, kim jestem.
Dwa miesiące temu postanowiłam spróbować raz jeszcze. Zadzwoniłam do Wojtka, prosząc o spotkanie.
– Synu, chciałabym spędzić trochę czasu z dziećmi. Może przyjadę na weekend? Upiekę ich ulubione ciasteczka, zabiorę ich na spacer – zaproponowałam, czując nadzieję, że tym razem się uda.
– Mamo, wiesz, jak to jest. Dzieci mają teraz zajęcia, treningi, dodatkowe lekcje... Może lepiej, jak przyjedziesz za kilka miesięcy, jak będziemy mieli więcej luzu? – odpowiedział, jakby nie widział problemu w tym, że już od lat nie spędziliśmy wspólnie nawet jednego dnia.
Tym razem nie mogłam już ukryć łez. „Za kilka miesięcy” – te słowa były jak wyrok. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę częścią życia moich wnuków. Oni mnie nie znają, a ja nie znam ich. Są dla mnie tylko imionami, które widzę na kartkach urodzinowych i listach do Świętego Mikołaja.
Wczoraj widziałam nowe zdjęcie na Facebooku Marty. Cała rodzina siedziała przy ognisku, wszyscy uśmiechnięci, szczęśliwi. Ale mnie tam nie było. Nigdy mnie tam nie ma. Czy jestem dla nich tylko osobą, która wysyła pieniądze i paczki? Czy w ogóle mnie pamiętają? Czy wiedzą, jak bardzo za nimi tęsknię?
Patrzę na stare albumy pełne zdjęć mojego syna z dzieciństwa. Na tych fotografiach jestem zawsze obok niego, trzymam go za rękę, tulę, uśmiecham się. Czy on pamięta te chwile? Czy wie, jak bardzo chciałam być taką samą babcią dla jego dzieci, jaką byłam matką dla niego?
Codziennie zadaję sobie pytanie: Co zrobiłam źle? Czy za bardzo się wycofałam? Czy mogłam walczyć o nich bardziej? Ale odpowiedzi nigdy nie przychodzą. Jest tylko cisza. I świadomość, że marzenia o byciu blisko wnuków nigdy się nie spełnią.