Przez całe życie myślałam, że dzieci są wszystkim. Każda moja decyzja, każda chwila poświęcona była im – moim dwóm synom i córce. Od najmłodszych lat robiłam wszystko, by mieli to, czego potrzebowali. Pracowałam dzień i noc, by mogli chodzić do najlepszych szkół, mieć najlepsze ubrania, i by nigdy nie brakowało im niczego. Wiedziałam, że życie nie jest łatwe, ale dla nich gotowa byłam poświęcić wszystko.


Pamiętam te dni, kiedy biegałam między pracą a domem, gotując obiad, pomagając im w odrabianiu lekcji, szykując na zajęcia dodatkowe. Miałam nadzieję, że wychowuję ich na dobrych, wdzięcznych ludzi, którzy będą pamiętać, jak wiele dla nich zrobiłam. Myślałam, że moja miłość i oddanie kiedyś zostaną odwzajemnione. Ale nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.


Kiedy dzieci dorosły, każde z nich poszło swoją drogą. Synowie wyprowadzili się za granicę, córka wyszła za mąż i mieszkała w innym mieście. Kontakt się rozluźnił – już nie dzwonili codziennie, nie pytali, jak się czuję. Zamiast tego coraz częściej słyszałam: „Mamo, jestem zajęty”, „Mamo, nie mam teraz czasu”, „Mamo, porozmawiamy innym razem”.


Wszystko zaczęło się sypać, gdy zachorowałam. Samotność stała się jeszcze bardziej odczuwalna, kiedy nie mogłam już robić wszystkiego sama. Zaczęły się problemy zdrowotne, a ja naprawdę potrzebowałam wsparcia. Zadzwoniłam do synów, prosząc o pomoc. Myślałam, że to naturalne, że teraz, gdy ja przez lata opiekowałam się nimi, oni będą przy mnie.


Pierwszy syn powiedział, że jest za granicą i nie może przyjechać. Mówił, że ma zbyt dużo pracy, że ma swoje życie.


– Mamo, nie mogę teraz wziąć urlopu. Może za miesiąc, dwa, ale teraz naprawdę się nie da, – powiedział bez żadnej emocji w głosie.


Zrozumiałam, że nie mogę liczyć na niego. Zadzwoniłam do drugiego syna. Miał bliżej, bo mieszkał w Polsce, ale odpowiedź była podobna.


– Mamo, rozumiem, że jest ci ciężko, ale mam teraz ważny projekt w pracy. Może spróbujesz poprosić sąsiadów o pomoc?


Sąsiadów? Czy to wszystko, na co mogłam liczyć od własnych dzieci? Czułam, jak coś pęka we mnie, jak ta miłość, którą przez lata pielęgnowałam, teraz odbijała się od nich jak od ściany.


Na końcu zadzwoniłam do córki, mając jeszcze nadzieję, że chociaż ona zrozumie. Ale jej odpowiedź była najboleśniejsza.


– Mamo, mam swoje dzieci, muszę zajmować się domem. Nie mogę teraz przyjechać. – Jej głos był zimny, obojętny, jakby zapomniała o tych wszystkich latach, kiedy to ja byłam tą, która biegała między pracą a domem, by wszystko było dobrze.


I wtedy zrozumiałam, że jestem sama. Dzieci, którym poświęciłam całe swoje życie, teraz nie miały czasu, by poświęcić mi choćby chwilę. Nie dzwoniły, nie pytały, jak się czuję, nie przyjeżdżały. Moje własne dzieci, które zawsze były na pierwszym miejscu, teraz zepchnęły mnie na margines swojego życia.


Siedziałam sama w pustym domu, patrząc na stare zdjęcia z czasów, gdy jeszcze wszyscy byli razem. Czułam, jak moje serce pęka na kawałki. Cała ta miłość, całe poświęcenie – wszystko to okazało się daremne. Byłam dla nich wszystkim, a teraz... nie byłam nikim.


Czasem zastanawiam się, czy popełniłam błąd, dając im całe swoje życie. Czy gdybym mniej się starała, gdybym więcej myślała o sobie, czy teraz byłoby inaczej? Czy moje dzieci zapomniały, kim jestem, bo przez lata zbyt wiele od siebie dawałam?


Wiedziałam jedno – byłam sama, kiedy najbardziej ich potrzebowałam.