Kiedy syn potrzebował pomocy, zawsze byłam przy nim. Gdy miał problemy w szkole, siedziałam z nim godzinami nad książkami, tłumacząc, aż w końcu zrozumiał. Kiedy stracił pracę, pożyczyłam mu pieniądze, mimo że sama ledwo wiązałam koniec z końcem. Kiedy jego pierwsze małżeństwo się rozpadło, byłam tą, która pocieszała go przez długie noce. Nigdy nie pytałam o nic w zamian, robiłam to, bo był moim synem i chciałam dla niego jak najlepiej.
Czas mijał, a on w końcu poznał kogoś nowego. Byłam szczęśliwa, gdy zobaczyłam, jak na nowo odżył, jak wrócił do życia z uśmiechem na twarzy. Zakochał się, oświadczył, a ja byłam przekonana, że w końcu wszystko ułoży się tak, jak powinno. Nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę go w dniu jego ślubu, szczęśliwego i dumnego.
Ale pewnego dnia zadzwonił do mnie. Jego głos był zimny, odległy, jakby mówił do kogoś zupełnie obcego.
„Mamo, muszę ci coś powiedzieć” – zaczął, a ja poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. „Nie chcę, żebyś przyszła na mój ślub. Nie pasujesz tam, nie znasz nikogo z naszych przyjaciół. Ona… ona nie chce cię widzieć.”
Przez chwilę myślałam, że to żart. Zawsze byłam przy nim, dlaczego teraz miałabym być niepotrzebna? „Ale synu, dlaczego?” – zapytałam, ledwo mogąc wypowiedzieć te słowa przez ściśnięte gardło.
„Mamo, po prostu nie pasujesz do tego życia. Zbyt wiele się zmieniło. Nie jesteś częścią tego, co budujemy. Jesteś… obca.”
Te słowa były jak nóż w plecy. Jak mogłam stać się obca dla kogoś, kogo wychowałam, dla kogo poświęciłam tyle lat życia? Jak mogłam być obca dla mojego własnego syna?
Zamknęłam oczy, pozwalając łzom spływać po policzkach. W tym momencie zrozumiałam, że wszystko, co dla niego zrobiłam, nie miało dla niego znaczenia. Że w jednej chwili mogłam stać się dla niego nikim.
Ślub odbył się bez mojego udziału. Wszyscy świętowali, bawili się, a ja siedziałam w domu, myśląc o tym, jak wiele oddałam, by na koniec zostać sama. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek zrozumie, co dla niego zrobiłam, czy kiedykolwiek poczuje, jak bardzo mnie zranił.
Czasami miłość i poświęcenie, które dajemy, wracają do nas w najmniej oczekiwany sposób – a czasami nie wracają wcale.