Nie rozdzielam moich dzieci i wnuków — kocham je i pomagam im w równym stopniu. Mój mąż i ja staramy się nie angażować w życie młodych rodzin, tylko wtedy, gdy proszą o radę lub pomoc.
Moja córka i zięć często nas odwiedzają. Zawsze mieliśmy doskonałe relacje. Ale po tym, jak mój syn się ożenił, to tak, jakby został zastąpiony. Nigdy nas nie odwiedza, nigdy do nas nie dzwoni, a synowa nawet nie chce z nami rozmawiać przez telefon. Widujemy się raz w roku, a i to nie zawsze.
Niedawno mój wnuk miał 10. urodziny. Syn zapewnił mnie, że nie będą świętować. Uprzedziłam go, że i tak przyjedziemy, bo chcemy go zobaczyć i osobiście pogratulować.
- Mamy mnóstwo rzeczy do zrobienia, nie musicie przyjeżdżać! - powiedział.
- To nie potrwa długo, pogratulujemy i wyjdziemy — odpowiedziałam.
Kupiliśmy Michasiowi rower, kilka dodatkowych prezentów, wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy złożyć solenizantowi życzenia. Mój wnuk był szczęśliwy, gdy zobaczył prezenty.
Długo nas ściskał i całował. Synowa dała nam herbatę i pojechaliśmy do domu. Powiedziała, że nie spodziewała się niczyjej wizyty, więc w domu nie było nic nawet do herbaty.
Jednak wiedziała, że przyjedziemy! Mogła, chociaż upiec ciasto do herbaty albo kupić coś w sklepie. Zwykle obchodziliśmy święta w wielkim stylu, ale tutaj nie zaoferowali nam nawet ciastek. Jak mogli tak się spotkać z najdroższymi ludźmi, których nie widzieliśmy od ponad roku?
Kasia czuje to samo do swoich rodziców. Odwiedza ich tylko wtedy, gdy mają przygotowane jedzenie lub chcą dać im pieniądze.
Zdaję sobie sprawę, że nic strasznego się nie stało, ale nadal boli mnie serce. Muszę to znosić i tolerować, ale dlaczego? To wybór mojego syna.
Czy jest jakiś sposób na zmianę tej sytuacji? Czy realistyczne jest zbliżenie się do dzieci i nawiązanie komunikacji?