Porozmawialiśmy i zdecydowaliśmy, że oddamy dziecko do szkoły, która znajduje się niedaleko domu mojej teściowej. A wszystko dlatego, że ona nie chodzi do pracy, co oznacza, że może odebrać wnuka ze szkoły i posiedzieć z nim, kiedy ja będę w pracy.
W przeciwnym razie dziecko musiałoby siedzieć ze mną w biurze, prawie w każdy dzień powszedni. Moja mama też pracuje.
Nie byłam zachwycona z powodu trudnych relacji, jakie miałam z teściową. Ale wszystko wydawało się dobrze układać.
Syn przychodził ze szkoły do ukochanej babci, razem odrabiali lekcje. Wieczorem dziadek odwoził go do domu. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Ale nic więcej nie chcieli robić.
W pierwszych klasach nie zwracaliśmy uwagi na to, że syn nie chodzi na żadne dodatkowe zajęcia. Nie chcieliśmy obciążać rodziców męża.
Nie dawaliśmy rady go wozić, bo cały czas pracowaliśmy z mężem. Ale oto nadszedł trzeci rok szkoły.
Mój syn dobrze radził sobie z nauką. Inni koledzy z klasy chodzili do różnych klubów i on też chciał tam chodzić.
Byliśmy tylko za tym, aby zapisać gdzieś naszego syna, dlaczego miałby siedzieć w domu. Co on robi dla zabawy, gra jedynie w gry na tablecie i ogląda kreskówki...
Ale teściowa nie chce go nigdzie puścić. Ciągle na niego krzyczy i mówi, że po szkole musi odrobić lekcje i położyć się, żeby odpocząć, a z kółkami zainteresowań nie będzie miał już siły na naukę.
Rozmawialiśmy z teściową o tym, że ma jakieś dziwne założenia co do klubów. Nie widzieliśmy nic złego w tym, że będą zbierać się z kolegami z klasy i biegać z piłką.
To lepsze niż ciągłe siedzenie w domu. Ale teściowa nie puściła syna, mieliśmy z nią wiele konfliktów. Ale to nie przyniosło żadnego rezultatu.
Czasami już zgadza się na ustępstwa, ale potem zaczyna płakać. Mój syn, co zrozumiałe, nie chce chodzić na zajęcia, kiedy jego babcia jest w tak złym nastroju.
Nie wiem, co mam teraz zrobić. Czy powinnam przenieść go do innej szkoły?