Widziałam go w trumnie – człowieka, który całe życie harował, byśmy mieli dach nad głową. Serce pękało mi z rozpaczy, łzy same płynęły. Ale gdy spojrzałam na moją macochę, zrozumiałam, że nie wszyscy przyszli tu po to, by żegnać.
Stała przy trumnie w obcisłej sukience, w makijażu jak na nocne wyjście, w szpilkach, które stukotały głośniej niż modlitwy księdza. Biżuteria błyszczała, jakby chciała przyćmić żałobną atmosferę.
Zamiast pochylonej głowy – uśmiechy, półsłówka, spojrzenia rzucane na boki. Kiedy wszyscy płakali, ona wyglądała, jakby przyszła tu na pokaz. Jakby ojciec nie był jej mężem, tylko biletem do lepszego życia.
Po ceremonii, kiedy rodzina rozmawiała o wspomnieniach, ona wyjęła dokumenty. Testament, konto w banku, papiery od domu.
– Trzeba to szybko uporządkować – powiedziała chłodno. – Nie ma sensu czekać.
Patrzyłam na nią, jak na obcą. Jak można tak szybko przejść od łóżka męża do jego pieniędzy? Jak można jeszcze nie zdążyć zdjąć welonu żałoby, a już myśleć o kasie?
Wtedy poczułam coś dziwnego – gniew i rozpacz, ale też bezradność. Ojciec już nie mógł się bronić, a ona była jego „prawną żoną”. Mogła rościć sobie prawa do wszystkiego, co budował przez całe życie.
My – jego dzieci – zostaliśmy tylko z bólem i wspomnieniami. Ona – z jego majątkiem.
Wracałam z pogrzebu ze ściśniętym sercem. Nie mogłam uwierzyć, że człowiek, którego kochałam i szanowałam, zakończył swoje życie u boku kobiety, dla której liczyły się tylko pieniądze.
I wiedziałam, że odtąd, gdy będę myśleć o ojcu, zawsze w cieniu jego wspomnień będzie stała ona – macocha, która przyszła na jego pogrzeb jak na dyskotekę i zamiast łez, miała w oczach tylko chciwość.