Walka między Karolem Nawrockim a Rafałem Trzaskowskim stała się symbolicznym pojedynkiem dwóch wizji państwa, a różnica poparcia mieści się w granicach statystycznego błędu.

Według badania przeprowadzonego w dniach 25–30 maja, Karol Nawrocki może liczyć na 47,7% głosów, a Rafał Trzaskowski na 47,3%. Tych dwóch kandydatów dzieli zaledwie 0,4 punktu procentowego – mniej niż kiedykolwiek wcześniej w historii polskich wyborów prezydenckich.

Ale równie ważne są inne liczby: 79,7% respondentów deklaruje chęć oddania głosu. To nie tylko wyjątkowo wysoka frekwencja – to sygnał, że Polacy rozumieją wagę tej decyzji.

Wciąż 5% ankietowanych nie wie, na kogo zagłosować. Te osoby mogą dosłownie zadecydować o tym, kto 6-letnią kadencję spędzi w Pałacu Prezydenckim. Gdyby niezdecydowani zostali wykluczeni, wynik wyglądałby tak: 50,2% dla Nawrockiego, 49,8% dla Trzaskowskiego. Tylko 82 tysiące głosów różnicy — mniej niż mieszkańców Sosnowca.

To nie jest już wyścig liderów partii, ale walka o definicję polskiej demokracji na kolejne lata. Karol Nawrocki, wspierany przez obóz Zjednoczonej Prawicy, stawia na silną tożsamość narodową i bezpieczeństwo. Rafał Trzaskowski z Koalicji Obywatelskiej proponuje otwartość, europejską integrację i nowoczesność.

W tle mamy zmęczenie społeczeństwa polaryzacją, kryzysami i pandemią. Ta kampania była nie tylko o przyszłości kraju – była o pragnieniu stabilizacji, jakości życia i nowych standardach w polityce.

Również Ogólnopolska Grupa Badawcza, która najtrafniej przewidziała wyniki I tury, pokazała minimalne prowadzenie Nawrockiego. W obu przypadkach trend jest ten sam: różnica jest mikroskopijna.

Decydujące będą: mobilizacja, dyscyplina elektoratu, pogoda i... intuicja głosujących.

W tych wyborach nie ma "pewniaków". Nie ma "drugiego głosu". Jest tylko jedno: albo głosujesz – albo inni wybiorą za ciebie.