Kiedy się zaręczyliśmy, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Marta była kobietą, którą kochałem, z którą planowałem spędzić resztę życia. Przez cały czas planowania ślubu wszystko wydawało się idealne – wybieraliśmy miejsce, ustalaliśmy menu, rozmawialiśmy o przyszłości. Nasza miłość kwitła, a ja wierzyłem, że nie ma nic, co mogłoby stanąć na przeszkodzie naszemu szczęściu. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło. Zwykła rozmowa obróciła mój świat do góry nogami.


Siedzieliśmy przy stole, przeglądając listę gości. Marta, z długopisem w ręce, skrupulatnie kreśliła kolejne nazwiska, uśmiechając się przy każdym dopisanym gościu. Wszystko szło zgodnie z planem, aż w końcu zauważyłem, że jedno imię nie pojawiło się na liście.


– A co z twoją mamą? – zapytałem, nie spodziewając się żadnej szczególnej odpowiedzi. Przecież to było oczywiste, że jej matka będzie na weselu. Jak mogłoby być inaczej?
Marta spojrzała na mnie, a jej twarz stężała. Nagle atmosfera w pokoju zmieniła się z radosnej na chłodną i napiętą.


– Nie zapraszam jej – odpowiedziała cicho, ale stanowczo.


Zamarłem na chwilę, nie rozumiejąc, co właśnie powiedziała. Myślałem, że to jakiś żart, niezrozumiały momentaryzm, który zaraz wyjaśni.


– Co masz na myśli? – zapytałem, starając się utrzymać spokój w głosie. – Przecież to twoja matka. Musi być na weselu.


Marta odwróciła wzrok, jakby nie chciała na mnie patrzeć. Wzięła głęboki oddech, a potem powiedziała coś, co wstrząsnęło mną do głębi.


– Nie chcę, żeby była na weselu – zaczęła, a w jej głosie słychać było lodowaty ton. – Jest biedna. Wyglądałaby jak nędzarka wśród naszych gości. Nie pasuje do tego miejsca, do ludzi, którzy tam będą. Po prostu… nie chcę, żeby psuła nasz dzień.


Nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem. Jej słowa były jak cios w serce, ale nie dla mnie – dla jej matki, która ją wychowała, która zrobiła wszystko, żeby Marta mogła być tam, gdzie teraz jest. Byłem zszokowany, że kobieta, którą kochałem, mogła tak myśleć. Zawsze wiedziałem, że Marta dąży do sukcesu, że lubi prestiż, ale nie podejrzewałem, że może odrzucić własną matkę, tylko dlatego, że ta nie spełniała jej standardów.


– Marta, to twoja matka – powiedziałem ostro, starając się opanować emocje. – Jak możesz tak mówić? Przecież to ona cię wychowała, była przy tobie, kiedy dorastałaś. Nie zasługuje na to, żeby być przy tobie w tym najważniejszym dniu?


Spojrzała na mnie z lodowatym spojrzeniem, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.


– Nie rozumiesz – powiedziała chłodno. – Nie chodzi o uczucia, chodzi o wizerunek. Ludzie, których zapraszamy, to osoby z klasy. Wstydziłabym się, gdyby moja matka przyszła tam w swoich starych, zniszczonych ubraniach. To ma być idealny dzień. Nie mogę pozwolić, żeby coś takiego go zepsuło.


Te słowa przebiły mnie jak nóż. Czy naprawdę w oczach Marty liczyło się tylko to, jak ktoś wygląda, co posiada, jaki ma status? Czy nasz ślub, dzień, który miał być symbolem naszej miłości, stał się dla niej jedynie pokazem prestiżu, gdzie ludzie będą oceniani na podstawie ich ubrań i konta w banku?


Czułem, jak coś we mnie pęka. Patrzyłem na nią, próbując zrozumieć, jak mogła tak myśleć. Jak mogła z taką łatwością odrzucić swoją matkę, tylko dlatego, że była biedna?


– A co, jeśli twoja matka dowie się, że nie jest zaproszona? – zapytałem, starając się powstrzymać gniew. – Co powiesz jej, kiedy zapyta, dlaczego nie może być na weselu swojej córki?


Marta wzruszyła ramionami, jakby to nie miało dla niej znaczenia.


– Powiem jej, że to mała uroczystość – odpowiedziała. – Albo, że nie ma miejsca. Zresztą, ona sama się domyśli. Wie, że nie pasuje do takiego świata.


Te słowa były dla mnie ostatecznym ciosem. Zrozumiałem, że kobieta, którą kochałem, nie była tą, za którą ją uważałem. Jej serce było zimne, a wartości, którymi się kierowała, były mi zupełnie obce. Zrozumiałem, że nie mogę z nią spędzić reszty życia.


– Marta – zacząłem cicho, czując, jak łzy napływają mi do oczu – jeśli naprawdę myślisz, że w dniu naszego ślubu ważniejsze jest to, kto jak wygląda, a nie to, kto cię kocha, to… to chyba nie jesteśmy sobie pisani.


Jej twarz stężała, ale nie było w niej zaskoczenia. Może od początku wiedziała, że taki będzie finał tej rozmowy.


– Więc co? Zrywasz ze mną, bo nie chcę zaprosić biednej matki? – zapytała, a w jej głosie było coś niemal złośliwego.


– Nie – odpowiedziałem stanowczo. – Zrywam z tobą, bo nie chcę być z kimś, kto nie szanuje swojej rodziny. Kto ocenia ludzi na podstawie tego, co mają, a nie kim są.


Wyszedłem z pokoju, czując, jak ciężar decyzji ciąży mi na sercu. Wiedziałem, że to, co zrobiłem, było trudne, ale też słuszne. Miłość to nie tylko piękne chwile i prestiż – to szacunek, wsparcie i akceptacja. A jeśli Marta nie potrafiła zaakceptować nawet własnej matki, to jak mogła zbudować prawdziwą miłość z kimś innym?