W naszym małżeństwie od początku ustaliliśmy, że wszystko robimy razem. Wspólne decyzje, wspólny dom, wspólny budżet. To dawało mi poczucie stabilności. Czułam, że jesteśmy prawdziwym zespołem. Ale szybko okazało się, że ta harmonia jest tylko pozorna.
Każdego miesiąca siadaliśmy razem, by rozplanować nasze wydatki. Czynsz, jedzenie, rachunki – wszystko było pod kontrolą. Aż pewnego dnia, podczas rutynowej rozmowy o finansach, mój mąż powiedział coś, co wstrząsnęło mną do głębi.
– Myślę, że powinnaś kupować swoje podpaski i kosmetyki z własnych pieniędzy – powiedział z pełnym przekonaniem.
Zamarłam. Myślałam, że to żart. Zapytałam go, o co chodzi, bo przecież wszystkie wydatki pokrywamy wspólnie, dlaczego więc moje potrzeby higieniczne miałyby być wyjątkiem? Odpowiedź, którą usłyszałam, sprawiła, że poczułam się, jakby ktoś pociągnął mnie w dół bez dna.
– To twoje potrzeby, nie moje. Dlaczego miałbym płacić za coś, czego ja nie używam? – powiedział obojętnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje. Jakby podpaski czy szampon były czymś luksusowym, a nie codzienną koniecznością. Czułam, że tracę grunt pod nogami. Jak mogło dojść do tego, że w związku, który opierał się na partnerstwie, moje ciało i jego potrzeby stają się nagle tylko "moim problemem"?
Z każdym kolejnym dniem napięcie rosło. Każda wizyta w sklepie stawała się polem bitwy. Gdy kupowałam kosmetyki, musiałam tłumaczyć się, dlaczego to robię. Kiedy przynosiłam podpaski, czułam się jak winna. A przecież to były rzeczy, bez których nie mogłam normalnie funkcjonować.
W końcu nie wytrzymałam. Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy nad naszym "wspólnym" budżetem, wybuchłam.
– Czy moje potrzeby są mniej ważne niż twoje? – zapytałam go z łzami w oczach. – Dlaczego moje ciało i jego funkcje są twoim problemem tylko wtedy, gdy chodzi o pieniądze?
Nie odpowiedział. Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Moje słowa odbijały się od niego jak od ściany. Wtedy zrozumiałam, że to nie tylko kwestia pieniędzy. To kwestia szacunku. Szacunku do mnie jako kobiety i partnerki.
Od tego dnia wiele się zmieniło. Zrozumiałam, że jeśli ktoś nie szanuje twoich podstawowych potrzeb, to nie jest prawdziwym partnerem. Dziś stawiam swoje granice i wiem, że nie można pozwolić, by ktoś deprecjonował naszą wartość. Czasem prawdziwa walka toczy się nie o duże rzeczy, ale o te, które dla nas, kobiet, są codziennością.