Mam 65 lat i całe życie wydawało mi się uporządkowane. Miałam męża, z którym przeżyłam niemal czterdzieści lat. Wychowaliśmy razem dwójkę dzieci, mieliśmy wnuki, a nasze dni płynęły w stałym, znanym rytmie. Myślałam, że właśnie tak wygląda życie po sześćdziesiątce – spokojnie, bez większych zawirowań.
Jednak los miał dla mnie niespodziankę. Pewnego dnia, zupełnie przypadkowo, natknęłam się na człowieka, którego kiedyś kochałam. To było moje pierwsze, wielkie uczucie z młodości. Nasze drogi rozeszły się przez życiowe wybory, on wyjechał, a ja związałam się z innym. W tamtym momencie myślałam, że to już koniec tamtej miłości. Że życie potoczyło się, jak musiało.
Kiedy go zobaczyłam po tylu latach, serce zabiło mi mocniej. Wspomnienia wróciły z niesamowitą siłą. Okazało się, że on też nigdy mnie nie zapomniał. Rozmawialiśmy, jakby te wszystkie lata nigdy nie minęły. Zrozumiałam, że to uczucie nigdy nie wygasło, choć próbowałam je w sobie tłumić.
Zaczęłam się zastanawiać nad swoim życiem, małżeństwem i tym, co naprawdę czuję. Z mężem od dawna nie było tak, jak na początku. Byliśmy bardziej współlokatorami niż partnerami. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy szczerze, z troską i ciepłem. Zaczęłam sobie zadawać pytania: „Czy naprawdę chcę tak żyć do końca moich dni?”.
Po długich tygodniach rozważań, rozmów z samą sobą, postanowiłam podjąć decyzję, której nigdy nie spodziewałam się w tym wieku. Chcę się rozwieść. Dzieci nie rozumieją mojej decyzji. Mówią, że to kaprys, że przecież po tylu latach nie można wszystko nagle porzucić. A jednak ja czuję, że jeszcze chcę kochać, chcę żyć w pełni, nie patrząc na to, ile mam lat.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość, ale wiem jedno – to jest moja druga szansa na prawdziwe szczęście.