Rano mamy stałą rutynę — mój mąż odwozi dzieci do szkoły w drodze do pracy, a ja jadę w drugą stronę, do biura, tą samą trasą, i przechodząc obok pizzerii niedaleko biura, zauważyłam, że często siedzi przy niej ten sam mężczyzna.
Nie żebrał, był biednie ubrany, ale nie to skłoniło mnie do zatrzymania się i wzięcia udziału w jego trudnej sytuacji. Mężczyzna miał nieskończenie smutne oczy.
Jak się okazało, był po siedemdziesiątce. Chętnie odpowiadał na moje pytania, widać było, że chciał z kimś zamienić słowo.
Jak się okazało, mężczyzna czekał na swoją córkę. Dwa lata temu przyprowadziła go do tej pizzerii, kupiła pizzę i powołując się na pilną sprawę, zostawiła ojca, obiecując, że wróci za kilka godzin.
I... zniknęła. Z telefonem, dokumentami i rzeczami. Po prostu zniknęła. Początkowo ojciec myślał, że córce coś się stało, bo nie wróciła ani tego dnia, ani następnego, ani miesiąc później.
Z pewnością, gdyby kobieta uległa wypadkowi, dokumenty "wypłynęłyby na powierzchnię", a mężczyzna zostałby odnaleziony, ale nic takiego się nie stało. Zostawiła ojca na obrzeżach obcego miasta i odjechała.
Właściciel pizzerii zlitował się nad staruszkiem i zaproponował mu posadę nocnego stróża, dając mu do zamieszkania mały pokoik na zapleczu. Mój nowy znajomy mieszkał w nim przez cały ten czas i miał nadzieję, że jego córka jeszcze przyjedzie i go zabierze...
Tego samego dnia napisałam oświadczenie na policję i dałam im zdjęcie mężczyzny. Mam nadzieję, że specjalistom uda się znaleźć wyrodną córkę, pociągnąć ją do odpowiedzialności i zobowiązać do opieki nad ojcem.
Choć na jakość jej opieki raczej nie ma co liczyć... Poczekajmy jeszcze trochę, jeśli sprawa nie ruszy, spróbuję przekonać mężczyznę do przeniesienia się do domu opieki, myślę, że tam będzie mu lepiej.