Kiedy Ewa odeszła, miałem wrażenie, że mój świat się zawalił. Zostawiła mnie samego z trójką dzieci. Najmłodszy miał wtedy zaledwie trzy lata, a najstarsza, Zosia, dziesięć. Byłem w szoku. Po prostu pewnego dnia spakowała się, wzięła walizkę i wyszła. Żadnego pożegnania, wyjaśnienia, listu. Nic. Tylko cisza i pustka, która zaległa w naszym domu.
Musiałem odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie było łatwo. Wszyscy wokół patrzyli na mnie z litością albo oskarżeniem, jakbym to ja zrobił coś złego. Dzieci pytały o matkę, a ja nie miałem żadnych odpowiedzi. Tylko łzy w oczach Zosi, gniew Antka i smutek małego Filipa, które rozdzierały mi serce.
Przez lata uczyłem się być nie tylko ojcem, ale i matką. Kiedy patrzyłem na nasze dzieci, czułem dumną odpowiedzialność. Każda ich mała radość stawała się moją, każda ich łza - moim bólem. Powoli przyzwyczajaliśmy się do życia bez Ewy. Zosia dorastała, Antek odnajdywał się w sporcie, a Filip - choć wciąż tęsknił za matką - stawał się silniejszy.
A potem... po latach, kiedy zaczęliśmy wierzyć, że ułożyliśmy sobie życie bez niej, Ewa stanęła na progu naszego domu. Nagle, jak gdyby nigdy nic, wróciła. Jej twarz była pełna zmęczenia, jakby życie okazało się dla niej trudniejsze, niż kiedykolwiek sobie wyobrażała.
Mogę wejść? - spytała cicho.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Patrzyłem na nią, czując wściekłość i żal. Jak mogła tak po prostu odejść i teraz wrócić, jakby nic się nie stało? Dzieci w końcu zaczęły żyć normalnie, bez niej. A ona... czego teraz chciała?
Zosia, która stała za mną, patrzyła na nią z mieszanką zaskoczenia i bólu.
Nie wiem, czy jest tu dla ciebie miejsce - powiedziałem, czując, jak wszystkie emocje z tamtych lat powracają z podwójną siłą.
Ewa spuściła wzrok, ale widziałem w jej oczach coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegałem. Cierpienie, które być może tłumaczyło jej odejście, choć nie mogło go usprawiedliwić.
Proszę... tylko porozmawiajmy - wyszeptała.
Ale czy rozmowa mogła cokolwiek zmienić po tym, co nam zrobiła?