W następstwie ataku głos zabrali pracownicy ochrony, którzy – jak twierdzą – od wielu lat sygnalizowali potrzebę zmian w zakresie systemu bezpieczeństwa i własnych uprawnień. Ich świadectwo, przekazane w rozmowie z dziennikarzem Wirtualnej Polski, odsłania poważne niedopatrzenia i systemowe zaniedbania.
Z wypowiedzi strażników wyłania się obraz pracy pozbawionej odpowiednich narzędzi i wsparcia instytucjonalnego. – Pod względem bezpieczeństwa świat idzie do przodu, a uczelnie stoją w miejscu. Czuję się nie jak strażnik, ale jak pachołek do przestawiania. Pracujemy za najniższą krajową i nikt nas nie traktuje poważnie – mówi jeden z nich.
Ochroniarze uczelniani podkreślają, że nie domagają się dostępu do broni palnej, lecz podstawowych środków przymusu bezpośredniego – gazu pieprzowego, pałki, a w niektórych przypadkach także paralizatora. Ich zdaniem pozwoliłoby to na skuteczną reakcję w sytuacjach zagrożenia i zwiększyło poczucie bezpieczeństwa zarówno wśród personelu, jak i studentów.
Zgodnie z relacją jednego z funkcjonariuszy, to właśnie brak odpowiednich narzędzi i liczebności personelu ochrony mógł mieć wpływ na tragiczny przebieg zdarzenia. Według jego opisu, strażnik Tomek jako pierwszy zauważył napastnika pochylonego nad ofiarą. – Gdy zapytał, czy może pomóc, usłyszał odpowiedź: „Jej już nic nie pomoże”. Następnie został zaatakowany siekierą. Dzięki zdecydowanej postawie oraz wsparciu drugiego strażnika udało się obezwładnić sprawcę, jednak interweniujący funkcjonariusz odniósł obrażenia.
Tymczasem – jak zauważają rozmówcy – mimo tragedii, liczba strażników nie wzrosła, a ich obowiązki pozostały takie same. – Obecnie jeden strażnik pilnuje Auditorium Maximum, drugi zabezpiecza inne rejony kampusu. Słyszymy tylko, że mamy się „pokazywać” i „kręcić kółka”, co ma dawać pozory obecności i czujności. To rozwiązania pozorne, które nie zwiększają realnego bezpieczeństwa – podkreślają.
W opinii strażników, sytuacja na uczelni uległa znacznemu pogorszeniu. Poczucie wspólnoty i otwartości zostało zastąpione przez nieufność i obawy. – Od tego momentu każda osoba, która wydaje się nieznana lub zachowuje się nietypowo, budzi podejrzenia. Niestety, jako strażnik nie mam uprawnień, by ją wylegitymować. Każda próba stanowczej reakcji może skutkować skargą i utratą pracy – dodaje jeden z nich.
Do sprawy odniosła się także dr Hanna Machińska, była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich, która stwierdziła, że Uniwersytet Warszawski „przestał być bezpieczną przestrzenią”. Z tym twierdzeniem strażnicy się zgadzają. – Przez lata panowała tu dobra atmosfera, niemal rodzinna. Po tym, co się wydarzyło, trudno mówić o powrocie do normalności. Nic już nie będzie takie jak przedtem – podsumowują.
Głos funkcjonariuszy ochrony uniwersyteckiej to ważne i poruszające świadectwo, które powinno stać się impulsem do szerszej debaty nad modelem zabezpieczania przestrzeni akademickich w Polsce. W ocenie samych strażników, obecny system wymaga pilnych i gruntownych reform – nie tylko w zakresie uprawnień i wyposażenia, ale również w podejściu do roli, jaką odgrywają w zapewnianiu bezpieczeństwa na uczelniach wyższych.