Tessa Romero, 50-letnia socjolożka, jak co dzień odwoziła swoje córki do szkoły. Nic nie wskazywało, że ten dzień stanie się przełomem – nie tylko dla niej, ale dla całego jej postrzegania życia, śmierci i tego, co być może kryje się poza nimi.
W jednej chwili wszystko się zatrzymało. Serce Tessy przestało bić. Dosłownie – przez 24 minuty. To czas, który w medycynie często oznacza kres. Czas, po którym zazwyczaj nie ma już nic. A jednak — ona wróciła. I zapamiętała wszystko.
Nie był to klasyczny "tunel ze światłem". Nie było głosów z zaświatów ani wizji sądu ostatecznego. Był spokój. Absolutny, przenikliwy, całkowity spokój. Bez bólu, bez lęku, bez cienia napięcia. Po raz pierwszy od wielu lat Tessa nie czuła cierpienia — fizycznego ani emocjonalnego. "To było tak, jakby ktoś zdjął mi z serca i ciała ciężar, który nosiłam od lat" – mówi dziś.
Unosiła się nad sceną, w której grały role najbliższe jej osoby: małe córki czekające w poczekalni, lekarze próbujący ją reanimować, i… jej własne ciało. Widziała je z góry. "Wiedziałam, że jestem, że żyję – ale nie rozumiałam, dlaczego nikt mnie nie widzi" – wspomina. Ta rozbieżność między pełnią świadomości a brakiem fizycznej obecności była najdziwniejszym uczuciem, jakie kiedykolwiek przeżyła.
Jeszcze przed tym dramatycznym dniem Romero zmagała się z problemami zdrowotnymi, których nikt nie potrafił wyjaśnić. Czuła się coraz gorzej, słabiej, bardziej zagubiona – a każdy dzień przynosił tylko więcej niepewności. Jej organizm powoli się poddawał, a ona – coraz częściej – myślała o tym, że może coś naprawdę jest nie tak. Lekarze rozkładali ręce.
Śmierć kliniczna, którą przeszła, nie była dla niej końcem. Była odpowiedzią. Na lęki, które nosiła w sobie od lat. Na poczucie zagubienia, na niepokój, który towarzyszył jej od dzieciństwa. "Zrozumiałam, że śmierć nie jest czymś przerażającym. Jest przejściem. Czymś łagodnym, otulającym, pełnym sensu. Miłości. Ciszy. Świadomości" – mówi.
Dziś Tessa żyje inaczej. Wciąż zmaga się z konsekwencjami zdrowotnymi, ale jej umysł i serce są lżejsze. Nie żyje w lęku. Żyje z wdzięcznością. Dzieli się swoją historią z innymi, by przypomnieć, że nawet w największym mroku może być ukryte światło. A tam, gdzie kończy się ciało – niekoniecznie kończy się człowiek.