Było późno, ciemność spowiła ulice, a w oknach naszego mieszkania paliło się światło.

Nie powinno mnie tam być.

Miałem wrócić dopiero za dwa dni.

Ale coś mnie tknęło, coś nie dawało mi spokoju.

I wtedy zobaczyłem go.

Mężczyzna.

W moim domu.

W moim salonie.

W moim fotelu.

Trzymał na kolanach małą dziewczynkę.

Moja żona pochyliła się nad nimi, całując ją w czoło.

Zamrugałem, czując, jak serce wali mi w piersi.

Kim oni byli?

Nie wiem, ile stałem pod drzwiami, próbując zebrać myśli.

W końcu nacisnąłem klamkę.

— Jestem w domu — powiedziałem głośno, wchodząc do środka.

Żona pobladła.

Mężczyzna zerwał się na równe nogi.

A dziewczynka ukryła się za jego plecami.

Wtedy wszystko zrozumiałem.

— Co się tu dzieje? — zapytałem, a głos mi zadrżał.

Żona nie odpowiedziała.

Patrzyła na mnie jak na ducha.

To mężczyzna odezwał się pierwszy.

— Kim pan jest?

Spojrzałem na niego w szoku.

— Jestem jej mężem.

Zapadła cisza.

— Anka… o czym on mówi? — zapytał, patrząc na moją żonę.

A ona… nie wiedziała, co powiedzieć.

Byłem głupi.

Przez lata wierzyłem w jej wymówki.

— Wracam później, mam pracę.

— Zostaję na noc u koleżanki.

— Muszę wyjechać na kilka dni.

Nigdy nie podejrzewałem, że ma drugą rodzinę.

Że ma drugiego męża.

Że ma drugie dziecko.

— Więc jak to jest, Anka? — zapytałem cicho. — Kto jest oszukiwany? Ja czy on?

Łzy napłynęły jej do oczu.

— Obaj.

Nie pamiętam, jak wyszedłem.

Nie pamiętam, jak dotarłem do samochodu.

Wiem tylko, że tamtej nocy mój świat runął w gruzach.

Bo nie tylko straciłem żonę.

Straciłem życie, które uważałem za prawdziwe.