Gdy się poznaliśmy, byłam ambitną kobietą. Miałam pracę, którą kochałam, plany, marzenia. A potem pojawił się on – mój mąż, który przekonał mnie, że dom i rodzina są ważniejsze.

— Po co ci ta praca? — mówił z czułością, obejmując mnie ramieniem. — Ja zarabiam wystarczająco. Ty zajmiesz się domem, dziećmi. Będziesz miała spokój.

Uwierzyłam mu.

Zrezygnowałam z kariery, którą budowałam latami. Poświęciłam się rodzinie. Byłam tą, która wstawała pierwsza i kładła się spać ostatnia. Gotowałam, prałam, dbałam, by wszystko było idealne. Byłam żoną, matką, podporą.

A potem dzieci dorosły. A potem on spojrzał na mnie inaczej.

— Ewa, musimy porozmawiać — powiedział pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy stole, gdzie zawsze czekałam na niego z kolacją.

Nie patrzył mi w oczy.

— Czuję, że coś się między nami wypaliło.

Zamarłam.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

Westchnął.

— Chcę rozwodu.

Poczułam, jak serce zaczyna bić mi szybciej.

— Ale… dlaczego?

Wzruszył ramionami, jakby mówił o czymś banalnym.

— Po prostu się zmieniłem. Mam inne potrzeby, inne oczekiwania.

— Poświęciłam ci wszystko — wyszeptałam, czując, jak wzbierają we mnie łzy. — Całe życie podporządkowałam tobie, rodzinie…

— Wiem, i jestem ci za to wdzięczny — powiedział lekko, jakby ta wdzięczność cokolwiek znaczyła. — Ale to nie moja wina, że nie masz już nic swojego.

Nie miałam słów.

Patrzyłam na człowieka, którego kochałam przez tyle lat. Człowieka, dla którego porzuciłam siebie.

A teraz on patrzył na mnie jak na coś zbędnego.

— Znalazłeś kogoś? — zapytałam cicho.

Przez sekundę nie odpowiedział. Ale jego milczenie było wszystkim, czego potrzebowałam.

Wtedy zrozumiałam.

On miał życie. Karierę, pasje, przyszłość. A ja?

Ja byłam nikim.

Bo całe życie poświęciłam komuś, kto na końcu stwierdził, że już mnie nie potrzebuje.