Przez całe życie ciężko pracowałam. Nie miałam wielkich marzeń – chciałam po prostu żyć godnie i mieć coś na przyszłość. Odkładałam każdy grosz, oszczędzałam na czarną godzinę, bo nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć.
Teraz mam siedemdziesiąt lat. Myślałam, że wreszcie nadszedł czas, by spokojnie cieszyć się tym, co udało mi się zgromadzić.
Ale moja córka uważa inaczej.
Zaczęło się niewinnie.
„Mamo, wiesz, że mamy teraz trudną sytuację finansową” – powiedziała pewnego dnia, mieszając herbatę w mojej kuchni.
„Wiem, kochanie” – odparłam. „Jeśli mogę ci jakoś pomóc, zawsze to zrobię.”
Uśmiechnęła się, ale w jej oczach zobaczyłam coś dziwnego.
„Właśnie o to chodzi” – powiedziała. „Masz swoje oszczędności, prawda?”
Zamarłam.
„Tak, ale… to moje zabezpieczenie” – odpowiedziałam ostrożnie.
Westchnęła, jakby mówiła do dziecka, które nie rozumie rzeczy oczywistych.
„Mamo, ale po co ci one?”
Po co?
„Przecież jesteś już stara, nie potrzebujesz tak dużo pieniędzy” – dodała beztrosko.
Poczułam, jak coś ściska mnie w żołądku. Czy naprawdę moja własna córka mówiła mi właśnie, że powinnam oddać jej wszystko, co mam?
Nie mam już prawa do własnych pieniędzy?
„Córciu, ale to są moje pieniądze. Oszczędzałam je całe życie.”
Przewróciła oczami.
„Mamo, my mamy kredyty, dzieci, wydatki! Ty masz emeryturę i nie musisz się już o nic martwić.”
Nie muszę się martwić? A co, jeśli zachoruję? Co, jeśli będę potrzebowała pomocy?
„Nie możesz myśleć tylko o sobie” – dodała z wyrzutem.
Tylko o sobie?
Czy przez całe życie nie myślałam właśnie o niej? Czy nie poświęcałam się dla niej, nie rezygnowałam z własnych marzeń, żeby mogła mieć lepszą przyszłość?
Spojrzałam jej w oczy i nagle zrozumiałam.
Dla niej nie byłam już matką.
Byłam kimś, kto miał oddać wszystko, co posiada, i odejść w cień.
„Nie” – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Patrzyła na mnie, jakby nie mogła uwierzyć.
„Serio? Wolisz trzymać pieniądze na koncie, zamiast pomóc własnej córce?”
„To moje zabezpieczenie” – powtórzyłam.
Wstała, zacisnęła usta. Nie przytuliła mnie na pożegnanie.
Od tamtej rozmowy minęły tygodnie. Nie dzwoni, nie odwiedza.
Czy naprawdę liczyłam dla niej tylko wtedy, gdy mogłam coś dać?
Patrzę na moje oszczędności i wiem jedno – nigdy nie przypuszczałam, że będą mnie kosztować utratę własnego dziecka.